Związki karmiczne: Władimir Sołowjow
Rudolf Steiner, Związki karmiczne Tom 4 GA 238. Dornach, 19 września 1924 r. Intermediarius: B.S.
…Wspomnę teraz o innej osobowości, o której, jak już powiedziałem, prawie się wzdragam, gdy mówię w ten sposób. A jednak jest on nieskończenie charakterystyczny dla wszystkiego, co przenosi się z przeszłości do teraźniejszości i dla sposobu, w jaki się to dzieje. Często wspominałem – i będzie to wam znane z historii zewnętrznej – o Soborze Nicejskim, który odbył się w IV wieku i na którym zapadła decyzja dla Europy Zachodniej między arianizmem a atanazjanizmem, a arianizm został potępiony.
Był to sobór, na którym ważne osobistości były przepojone całą wysoką wiedzą naukową pierwszych wieków chrześcijaństwa i ją zaprezentowały. Spierały się one rzeczywiście o głębokie i dalekosiężne idee. W tamtych czasach bowiem dusza ludzka miała jeszcze zupełnie inny nastrój i konstytucję. Było rzeczą oczywistą, że dusza ludzka żyła bezpośrednio w świecie duchowym.
Ludzie ci potrafili prowadzić merytoryczne i znaczące spory o to, czy Chrystus ma tę samą istotę, co Ojciec, czy też jest tylko podobnej istoty, co Ojciec. To drugie stanowisko było stanowiskiem arianizmu. Dziś nie będziemy się zagłębiać w dogmatyczne różnice dotyczące tej kwestii. Pamiętajmy tylko, że była to kwestia niezwykle głębokich i ostrych kontrowersji, które jednak toczyły się przy specyficznym intelektualizmie tamtych czasów.
Kiedy dzisiaj jesteśmy mądrzy i bystrzy, jesteśmy tacy jako istoty ludzkie. Rzeczywiście dzisiaj, jak już często mówiłem, prawie wszyscy ludzie są sprytni. Są naprawdę strasznie mądrzy – to znaczy, potrafią myśleć: „Czyż nie jest tak? Nie jest to wiele powiedziane, ale faktem jest, że potrafią myśleć: mogę być bardzo głupi, a mimo to potrafić myśleć… ale faktem jest, że dzisiejsi ludzie potrafią myśleć.
W tamtych czasach tak nie było. Nie było tak, że ludzie po prostu myśleli, ale odczuwali swoje myśli jako inspirację. Ten, kto był bystry, czuł się obdarzony łaską Bożą, a jego myślenie było rodzajem jasnowidzenia. Tak było jeszcze w IV wieku n.e., a ci, którzy słuchali myśliciela, nadal mieli poczucie żywej ewolucji jego myśli.
W Soborze Nicejskim uczestniczyła pewna osobistość, która brała czynny udział w tych dyskusjach, ale pod koniec Soboru była w dużym stopniu rozczarowana i przygnębiona. Jego główny wysiłek polegał na przedstawieniu argumentów obu stron. Przedstawił ważkie racje zarówno za arianizmem, jak i za atanazjanizmem. I gdyby sprawy potoczyły się tak, jak sobie tego życzył, niewątpliwie wynik byłby zupełnie inny.
Nie doszłoby do nieszczęsnego kompromisu, lecz do swoistej syntezy arianizmu i atanazjanizmu. – Nie należy konstruować historii w myślach, ale można to powiedzieć tytułem wyjaśnienia. – Byłby to prawdopodobnie bardziej intymny sposób odniesienia boskości w wewnętrznej istocie człowieka do boskości we wszechświecie. W sposobie bowiem, w jaki później atanazjanizm rozwinął te sprawy, dusza ludzka była w znacznym stopniu oddzielona od swego boskiego pochodzenia. Zaiste, mówienie o Bogu w wewnętrznej istocie człowieka było uważane za heretyckie.
Gdyby natomiast zwyciężył sam arianizm, to oczywiście wiele mówiono by o tym Bogu w wewnętrznej istocie człowieka. Ale nie mówiono by o nim z konieczną głębią czci, a przede wszystkim nie z konieczną wewnętrzną godnością. Sam arianizm rzeczywiście uznałby człowieka na każdym etapie za wcielenie boga, który w nim mieszka. Ale to samo można powiedzieć o każdym zwierzęciu, a nawet o całym świecie, o każdej roślinie, o każdym kamieniu.
Ta koncepcja ma prawdziwą wartość tylko wtedy, gdy zawiera w sobie aktywny impuls do wznoszenia się coraz wyżej w rozwoju duchowym, bo tylko wtedy odnajdujemy Boga w sobie. Stwierdzenie, że bóstwo jest w nas na każdym etapie życia, może mieć znaczenie tylko wtedy, gdy uchwycimy to bóstwo w nieustannym dążeniu ku górze własnego ja, które nie jest jeszcze osiągnięte.
Synteza tych dwóch koncepcji byłaby jednak niewątpliwie wynikiem, gdyby osobowość, o której teraz mówię, zdołała uzyskać decydujący wpływ na Sobór Nicejski. Nie udało mu się to. Głęboko niezadowolony, wycofał się do czegoś w rodzaju egipskiej pustelni, prowadził bardzo ascetyczne życie i był głęboko przesiąknięty tym wszystkim, co stanowiło prawdziwą duchową substancję chrześcijaństwa w tym wieku. Rzeczywiście, był on prawdopodobnie jednym z najlepiej poinformowanych chrześcijan w swoich czasach, ale nie był awanturnikiem.
Świadczy o tym już sam sposób, w jaki wystąpił na Soborze. Przemawiał jako człowiek, który spokojnie rozważa i ocenia wszystkie aspekty sprawy, a jednocześnie jest głęboko entuzjastycznie nastawiony do swojej sprawy, choć nie do tego czy innego szczegółu. Przemawiał jako człowiek, który – nie mogę powiedzieć, że był zdegustowany, to nie byłoby prawdziwe określenie – ale jako człowiek, który odczuwał swoją porażkę z niezwykłą goryczą, ponieważ był głęboko przekonany, że dobro przyjdzie do chrześcijaństwa tylko wtedy, gdy zwycięży pogląd, za którym się opowiadał.
Z tego powodu wycofał się do swego rodzaju pustelni. Do końca życia pozostał pustelnikiem, podążając jednak, w odpowiedzi na wewnętrzne impulsy duszy, całkiem konkretną drogą życia wewnętrznego. Było to poszukiwanie źródeł natchnienia myśli. Jego mistyczna penetracja polegała na dążeniu do poznania, skąd myśl czerpie natchnienie. Stała się w nim jedna wielka tęsknota za odnalezieniem źródła myślenia w świecie duchowym, aż w końcu wypełniła go ta tęsknota na wskroś. I z tą tęsknotą umarł, nie doszedłszy do żadnego prawdziwego wniosku, żadnej konkretnej odpowiedzi w czasie ziemskiego życia. Żadna odpowiedź nie nadeszła.
Czas był przecież niesprzyjający. Potem, przechodząc przez bramę śmierci, przeżył osobliwe doświadczenie. Jeszcze przez kilkadziesiąt lat po śmierci mógł spoglądać na swoje ziemskie życie i widział je na zawsze zabarwione tym żywiołem, do którego w końcu przyszedł. Widział je na zawsze w atmosferze tego, co – patrząc wstecz – nastąpiło bezpośrednio po jego śmierci. Widział człowieka myślącego.
Nie było to jednak spełnienie pytania. I to jest bardzo ważne. Ponieważ nie było jeszcze odpowiedzi, mógł po śmierci, w cudownie jasnej wyobraźni, wejrzeć w kosmiczną Inteligencję wszechświata. Myśli wszechświata nie widział. Zobaczyłby je, gdyby jego tęsknota się spełniła. Nie widział myśli wszechświata, ale widział w obrazach myślenie wszechświata.
W ten sposób w podróży między śmiercią a nowymi narodzinami żyła indywidualność, która znajdowała się w stanie równowagi między mistyczną wizją imaginacyjną a swoim dawnym bystrym myśleniem – myśleniem, które jednak było w ciągłym przepływie i nie dochodziło do konkluzji.
W opracowaniu karmy już na początku zwyciężyła jego skłonność mistyczna. Narodził się ponownie w średniowieczu jako wizjonerka, kobieta, która rozwinęła prawdziwie cudowny wgląd w świat duchowy. Przez pewien czas skłonność myśliciela zeszła na dalszy plan, a na pierwszy wysunęła się jakość duchowej wizji…
Ta kobieta miała bowiem cudowne wizje, a jednocześnie mistycznie oddawała się Chrystusowi. Jej dusza była przeniknięta, z nieskończoną głębią, przez chrześcijaństwo wizjonerskie. Były to wizje, w których Chrystus ukazywał się jako wódz pokojowych zastępów, nie kłótliwych ani skłóconych, ale ukazujących się jako zastępy pokoju, które samą swoją łagodnością szerzyłyby chrześcijaństwo – rzecz, która nigdy jeszcze nie została zrealizowana na ziemi. To właśnie było obecne w wizjach tej zakonnicy. Było to głębokie, intensywne chrześcijaństwo, ale nie znalazło miejsca w tym, co później rozwinęło się jako chrześcijaństwo w jego bardziej nowoczesnej formie.
Mimo to ta zakonnica, widząca, w ciągu swego życia, nie weszła w konflikt z pozytywnym, dogmatycznym chrześcijaństwem. Ona sama wyrosła z niego i wrosła w chrześcijaństwo głęboko osobowościowe, które później po prostu nie istniało na ziemi. I w ten sposób, jeśli można tak powiedzieć, cały wszechświat stanął przed nią z pytaniem: jak to chrześcijaństwo ma się realizować w ciele fizycznym, w nowym wcieleniu?
A jednocześnie, długo po tym, jak widząca przeszła przez bramę śmierci, powróciły do niej echa dawnego intelektualizmu, intelektualizmu natchnionego. Echa jej wizji były teraz, jeśli można tak powiedzieć, wyidealizowane na wskroś, przepełnione ideami.
Następnie, poszukując nowego ciała ludzkiego, ta jednostka stała się indywidualnością Sołowjowa, Władimira Sołowjowa.
Czytajcie pisma Sołowjowa! – Wielokrotnie opisywałem wrażenie, jakie wywierają one na współczesnym człowieku, i powtórzyłem to we wstępie do niemieckiego wydania jego dzieł. Możecie spróbować poczuć to w jego pismach. Poczujecie, jak wiele kryje się między wierszami, jak wiele jest w nich mistycyzmu, który często wydaje się nam wręcz duszny i uciążliwy. Jest to chrześcijaństwo dość indywidualne w swoich formach wyrazu. Pokazuje ono dość wyraźnie, jak musiało szukać giętkiego, elastycznego we wszystkich kierunkach ciała, jakie można uzyskać tylko z narodu rosyjskiego.
Patrząc na te przykłady, myślę, że można rzeczywiście zachować święty respekt i szacunek wobec prawd karmy, które rzeczywiście powinny być święte i dziewicze w najgłębszej głębi życia. Dla tego, kto ma prawdziwe uczucie do kontemplacji świata duchowego, te głębokie prawdy nie są, zaprawdę, niegodnie odsłonięte. Mam tu na myśli to, co tak często mówi się o świętych zasłonach prawdy, o których mówi się, że nigdy nie powinny być odsuwane.
…Czytajcie pisma Sołowjowa na tle poprzedniego wcielenia jako mniszki (Hildegardy z Bingen), z jej cudownymi wizjami i bezgranicznym oddaniem się Istocie Chrystusa. Zobaczcie, jak ta starożytna osobowość odchodzi z głębokimi i gorzkimi uczuciami z soboru, na którym przedstawiła tak wielkie i ważne rzeczy. Odkryjcie w duszy i w sercu tej indywidualności to, co mogę nazwać dwojakim tłem chrześcijaństwa, raz w jego racjonalistycznej formie, a teraz znowu w jego wizjonerskiej formie jasnowidzenia. Zobaczcie to wszystko w tle, a z pewnością podniesienie zasłony nie sprofanuje tajemnicy.
Niemiecki romantyk (Novalis) miał kiedyś odwagę myśleć inaczej niż wszyscy inni o słynnym powiedzeniu Izydy: „Jestem tym, co było, tym, co jest, i tym, co ma nadejść, a mojej zasłony nie podniósł żaden śmiertelnik”, na co niemiecki romantyk odpowiedział: Musimy więc stać się nieśmiertelni, aby móc podnieść zasłonę! Inni zaś rozumieli to powiedzenie tak, jak ono brzmiało.
Kiedy odkryjemy w sobie to, co naprawdę nieśmiertelne, to, co boskie i duchowe, wtedy będziemy mogli zbliżyć się do wielu tajemnic, nie profanując ich, do wielu tajemnic, do których z mniejszą wiarą w boskość naszej istoty nie moglibyśmy się zbliżyć.