Jerzy Prokopiuk: Kultura polska a Antropozofia
Jerzy Prokopiuk, Przegląd Tygodniowy, marzec 2000, zdjęcie: Maciej Puczyński
Polski sztandar narodowy ma, jak wiadomo, dwie barwy: białą i czerwoną. Taki symboliczny „dualizm” nie jest z jedynym ani wyłącznym – np. takie kraje, jak Monako czy Indonezja mają również dwubarwne sztandary narodowe, jednakże stanowi rzadki przypadek. Sztandary narodowe bowiem mają najczęściej trzy barwy (jak np. sztandary Niemiec, Francji, Włoch i tak dalej). Ten „symboliczny dualizm barw” zdaje się mieć określone znaczenie. Jeśli – odwrotnie – „symboliczny triadyzm barw”, uznamy za pewną normę (w sensie nieświadomego wyrazu trójpodziału duszy danego narodu i zarazem przeczucia przyszłego trójpodziału jego społecznego organizmu), to brak owej trzeciej barwy w narodowym sztandarze jakiegoś narodu będziemy musieli uznać za symboliczny wyraz pewnego braku jego w duszy: jego kultury, społeczeństwa i (lub) gospodarki. Oczywiście mamy tu do czynienia nie tylko — a także nie w pierwszym rzędzie — z problemem „symbolicznym”. Jednakże właśnie w sferze symboli — w tym wypadku w sferze symboli narodowych — odkrywamy, jak w zwierciadle, żywy problem jakiegoś narodu. W przypadku Polski i Polaków dualizm barw naszego sztandaru narodowego ukazuje symbolicznie głębokie rozdarcie, które cechuje duszę polskiego narodu, naród polski i polską kulturę. Teoria genezy narodu polskiego, zgodnie z którą naród nasz powstał między VI a X wiekiem w rezultacie inwazji Wikingów na plemiona Słowian, zamieszkujących obszary między Odrą a Wisłą, teoria, która cieszyła się pewną popularnością u polskich historyków i w szerokich kręgach polskiej inteligencji jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku, została odrzucona przez nowszą historiografię. (Podobne odrzucenie stało się również losem analogicznej teorii – teorii Waregów – w Rosji.) Zgodnie z ową „teorią najeźdźców” polska szlachta miała pochodzić od owych skandynawskich przybyszów, a polskie chłopstwo miało się wywodzić z pierwotnych plemion słowiańskich. Jeśli nawet „teoria najeźdźców” jest fałszywa, to fakt istnienia ostrego przeciwieństwa miedzy polskimi oligarchami, szlachtą czy— już później — inteligencją a polskim ludem (głównie polskimi chłopami) jest czymś niewątpliwym. Przeciwieństwo to zdawało się w ubiegłym stuleciu tak duże, iż jeden z zachodnich podróżników po Polsce XVIII wieku mógł posunąć się do stwierdzenia, że różnica między polską szlachtą a chłopami jest tak wielka, iż można by sądzić, że ma się do czynienia z dwoma różnymi narodami. Gdzie leży istota przeciwieństwa między owymi dwoma „narodami” Polaków? Jak można ją scharakteryzować? Istotę tego przeciwieństwa można symbolicznie wyrazić jako konflikt między Kainem a Ablem: „kainiczny” charakter „wyższych” warstw społeczeństwa dawnej Polski zawiera takie cechy, jak pycha wobec Boga i człowieka, kolektywistycznie silne „ja”, silne poczucie wolności (z postawą anarchiczną -łącznie), irrealizm i romantyzm (typowe cechy wojowników). Natomiast „abeliczny” charakter „niższych” warstw tego społeczeństwa obejmuje takie cechy, jak pokora wobec Boga i człowieka, kolektywistycznie słabe ,ja”, silna tendencja do poddańczości (włącznie z „masowością”), antyromantyzm i realizm (naturalizm), tzn. typowe cechy chłopów. Jest przy tym oczywiste, że te dwa dychotomiczne typy prawdopodobnie nigdy nie istniały w formie czystej, a poza tym w żywej historii Polski uległy procesom zmieszania, łagodzenia i konkretyzacji. W dalszym ciągu przeciwieństwo to — które mimo tych procesów w zasadzie istnieje dalej — opiszemy jeszcze w jego patologicznych deformacjach. „Dualistyczne” przeciwieństwo między „wyższymi” i „niższymi” warstwami społeczeństwa polskiego możemy obserwować w całej historii Polski, jeśli nawet w różnych epokach tej historii dochodziło ono do głosu z różną ostrością. Jednakże z biegiem czasu przeciwieństwo to stopniowo rosło, swój punkt szczytowy osiągając w XIX wieku. i pewna szansa przezwyciężenia tego fatalnego przeciwieństwa pojawia się w XVI wieku, kiedy — jak dotychczas — stosunkowo słabe i nierozwinięte polskie miasta otrzymały nowy impuls: relatywnie mało znaczące mieszczaństwo polskie znalazło nową siłę rozwojową w Reformacji, w protestantyzmie kierunku luterańskiego, przede wszystkim jednak kalwińskiego. Zdawało się wówczas, że załamaniu uległ średniowieczny monopol Kościoła rzymsko-katolickiego. Jednakże możliwość ta się nie urzeczywistniła. Ogromna dynamika reakcyjnej Kontrreformacji — której nosicielami byli przede wszystkim jezuici i ich pedagogika — usunęła w XVII wieku protestantyzm z Polski praktycznie biorąc całkowicie. W ten sposób załamała się pierwsza próba wprowadzenia do historii Polski „trzeciego czynnika”. Wielu polskich myślicieli uważa to niepowodzenie za właściwe źródło narodowej tragedii Polski: ich zdaniem bowiem Polska protestancka przez inne religijno-moralne wychowanie potrafiłaby wykorzenić, względnie przemienić, nasze narodowe wady (przede wszystkim pychę i anarchię rządzącej arystokracji i szlachty, cechy, które znalazły wyraz w fatalnej zasadzie tzw. liberum veto), a tym samym nie dopuścić do osłabienia państwa, co mogłoby uchronić Polskę przed agresją naszych absolutystycznie rządzących sąsiadów: Rosji, Prus i Austrii (rozbiory polski w końcu XVIII wieku). Druga możliwość przezwyciężenia dualistycznej struktury polskiego feudalnego społeczeństwa i kultury powstała w drugiej połowie XIX w., kiedy świadoma polityka rosyjskich carów, którzy chcieli zniszczyć polską elitę polityczną, socjalną, kulturalną i gospodarczą (tj. arystokrację i szlachtę) doprowadziła do jej ekonomicznej ruiny i społeczno-politycznego osłabienia. W tej „pozytywistycznej” fazie historii Polski doszło do stopniowego rozwoju inteligencji (która po większej części wywodziła się ze zrujnowanej szlachty). Rozwój ten i zarazem rozwój kapitalizmu swe apogeum w czasach Drugiej Rzeczypospolitej, tj. po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Hitlerowska inwazja na Polskę w 1939 roku położyła temu rozwojowi gwałtowny kres. Podczas drugiej wojny światowej (1939-1945) niszczycielski szał niemieckich i sowieckich okupantów (ci drudzy działali w latach 1939-1941 oraz 1944-1945 jedynie na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej) był skierowany nie tylko przeciwko polskiej elicie (arystokracji, szlachcie, mieszczaństwu, inteligencji), ale w ogóle przeciw całej biologicznej i duchowej substancji narodu polskiego, tj. równie silnie przeciwko chłopom i robotnikom. Szkody i straty, jakie poniosła Polska i polski naród, były nie do powetowania. Przemiany, które dokonały się w Polsce w latach 1944-1949, doprowadziły do likwidacji zarówno arystokracji i szlachty, jak i tzw. burżuazji, a tym samym także, przynajmniej w dużej mierze, do likwidacji generowanych przez nie wzorców kulturowych. W rezultacie tych przemian miejsce starej elity społeczno-kulturowej (postfeudalnej i mieszczańskiej inteligencji) – elity rozumianej jako nosicielka sensów i wartości kulturowych, społecznych i narodowych – elity zatem będącej czymś szerszym niż tzw. elita władzy – zajęła, stopniowo formując się kwantytatywnie i jakościowo, nowa elita „ludowa”, pochodzenia przede wszystkim robotniczo-chłopskiego. Nie należy wszakże zapominać, że ta nowa elita zaczęła się rozwijać – w pewnym stopniu w walce ze starą – jeszcze w okresie po powstaniu 1863 roku. Elita ta posiadała i posiada jako swój „rdzeń ideowy” sensy i wartości z jednej strony kształtowane jeszcze przez warstwy, z których się wywodziła (mentalność i obyczajowość bądź to chłopska jeszcze pańszczyźniana i już antyfeudalna, bądź to robotnicza— najemnicza i już antyburżuazyjna), z drugiej zaś przez nowe kanony ściśle inteligenckie (z jednej strony przejęte od szlachty i burżuazji już to krajowej, już to światowej, z drugiej zaś na różny sposób antymieszczańskie, socjalistyczne czy wręcz, choć w znikomej mierze, komunistyczne (przede wszystkim w wersji marksistowskiej, począwszy od drugiej wojny światowej kształtowane przez obcy i sztuczny wszczep, jakim był stalinizm). W aktualnym stanie rzeczy mamy w Polsce jedną elitę władzy — ale dwie elity sensów i wartości: w formie (pozornie) reliktowej — elitę starą, odwołującą się do chrześcijaństwa ortodoksyjnego (zasadniczo w wersji rzymsko-katolickiej), a wywodzącą się z arystokracji, szlachty i mieszczaństwa oraz w formie niedominującej — elitę nową, odwołującą się, ogólnie biorąc, do humanistycznej kultury laickiej (tylko w pewnym stopniu marksistowskiej), a wywodzącą się z proletariatu, chłopstwa i nowej inteligencji. W parentezie muszę się zastrzec: reliktowy charakter starej elity poważnie zakwestionowały wydarzenia z lat 1980-81 i 1988-89; dopiero przyszłość pokaże, czy mieliśmy wówczas i mamy dzisiaj do czynienia jedynie z przejściową reakcją tej elity czy też z jej autentycznym renesansem. Albowiem sensy i wartości, reprezentowane przez starą elitę — zwłaszcza w ich aspekcie religijnym i narodowym — nie tylko nie zmarły śmiercią naturalną ani nie zostały wytępione, lecz żyją dalej i się rozwijają, entuzjastycznie podchwycone przez spory odłam elity nowej. Tu chciałbym poczynić jeszcze jedno zastrzeżenie. Otóż, być może dziś już należałoby mówić o dwóch elitach sensu i wartości czy „starej” i „nowej” inteligencji: wspomnienie przemiany z osiemdziesiątych lat naszego wieku mogły przynajmniej zapoczątkować proces stopu obu tych elit, a nawet poddania nowej elity dominacji sensów wartości elity starej. Innymi słowy, w tej sytuacji nie jest wykluczone, że nowa elita, porzuciwszy własne sensy i wartości, przejmie — regresywnie — sensy i wartości elity starej, jakkolwiek, z historycznej konieczności, zmieniając w nich, co mogła zmienić. Regresja taka oznaczałaby nadejście „nowego średniowiecza” lub „nowej kontrreformacji” na przełomie XX i XXI Wieku.) Wszystkich tych wątpliwości jednak dziś jeszcze rozstrzygnąć nie można. W moim przekonaniu: z różnych przyczyn — zarówno zewnętrznych (wynikających z ogólnego charakteru mieszczańskiej cywilizacji naukowo-technicznej i jej socjalistycznego „cienia”, a przede wszystkim z rozdzierających je sprzeczności), jak i immanentnych (wewnętrzne konflikty drążące starą i nową elitę) — zarówno elita stara, jak i nowa elita ludowa to elity chore — elity obciążone dwoma rodzajami nerwicy społecznej. Jak stwierdza w swej genialnej analizie wielki psychiatra polski Antoni Kępiński, mamy w Polsce dwa rodzaje nerwic społecznych: „pańską” histerię i „chłopską” neurastenię; nosicielką pierwszej z nich jest tzw. stara inteligencja, drugiej zaś inteligencja młoda, ludowa. Odpowiadają one zasadniczo naszym określeniom starej i nowej elity. „Pańska” histeria wiąże się z poczuciem wyższości, „chłopska” neurastenia — z poczuciem niższości; powodów powstania obu tych postaw tłumaczyć nie trzeba. Zarówno postszlacheccy histerycy, jak i neurastenicy mają swe kłopoty przystosowawcze (tyle psychiczne, co społeczne, tzn. i indywidualne, i zbiorowe) : w wypadku pierwszym — mamy do czynienia z ludźmi nie spełniającymi wymogów, które stawia im otoczenie jest to niedorastanie do pełnionych funkcji społecznych, połączone z kompensacyjną grą pozorów, w wypadku drugim – poczucie niższości ze wszystkimi wynikającymi stąd skutkami (od kompulsywnego bogacenia się po „zamordyzm”. Iluż bowiem ludzi sądzi, że tym bardziej „są”, im więcej mają i im są silniejsi). Grupa pierwsza to nierzetelni „romantycy”, grupa druga to nieudolni „realiści. W zasadzie dzieje pierwszej z tych grup reprezentują losy elity władzy Drugiej Rzeczypospolitej, dzieje drugiej z nich odnajdujemy w losach elity władzy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę dualną i rozszczepioną polską elitę sensów i wartości A.D.1989, to znajdziemy w niej wszystkie symptomy obu nerwic: szlacheckiej i chłopskiej, romantycznej i pozytywistycznej. Mamy tu bowiem do czynienia z „harmonijnym” (choć rzadko spotykanym) połączeniem swoistej schizofrenii społecznej z podwójną nerwicą, drążącą ludzką duszę. Jaki wzorzec kulturowy generuje ta schizofreniczno-neurotyczna elita sensów i wartości w naszym kraju w ciągu ostatnich mniej więcej czterdziestu, pięćdziesięciu lat? Rozdarta wewnętrznie elita musi wytwarzać również rozdartą i konfliktową kulturę, kulturę pomieszania i konfuzji: zadowalająca i księdza proboszcza, i sekretarza partii, tzn. i katolicką, i laicką (marksistowską), głoszącą miłość (choć często nie bez zastrzeżeń) i nienawiść klasową, „łączącą” patriotyzm z internacjonalizmem, tolerancję i antysemityzm (dla niektórych — odwrotnie), usiłując w osobliwym chórze nucić zarazem pieśń kościelną i pieśń masową — choć najczęściej w rockowej synkopie. Na ten obraz nakłada się obraz kultury dwóch nerwic: kultury romantycznej, jednostronnie szukającej tylko Nieba, i kultury realistycznej (czy pozytywistycznej), równie jednostronnie drążącej Ziemię, mesjanizmu i realizmu, „Kordiana i chama”, wielkich romantyków i małych realistów, Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego, i Himilsbacha, Iredyńskiego i Nowakowskiego. Krótko mówiąc: kultury pychy i kultury poczucia niższości nadrabiającej pychą, romantycznej nierzetelności i rynsztoku, histerii i neurastenii.
Jakie wątki możemy wyróżnić w tej kulturze w ciągu jej ostatniego półwiecza? Stara elita wniosła do niej wątek przede wszystkim romantyczny, w pewnym stopniu jeszcze religijny, przede wszystkim jednak patriotyczno-martyrologiczny. Z racji swej archetypowej struktury i treści — na poziomie za-równo ogólnoludzkim (aspekt religijny), jak i narodowym, (aspekt patriotyczno-martyrologiczny) wątek ten ma charakter relatywnie „eternalny”, a przynajmniej długotrwały; religie i narody bowiem nie są nieśmiertelne. Temu wątkowi nowa elita przeciwstawiła zrazu rodzimy wątek humanistyczny, proletariacko-chłopski i rewolucyjny, później wczasach stalinowskich — faktycznie zafałszowany, a tylko pozornie „wzbogacony” o socrealistyczny import, ową hybrydę rosyjskiego neoklasycyzmu, burżuazyjnego naturalizmu i plebejskiego kultu, wodza. Po roku 1956 ten jedyny wkład, jaki ludowa inteligencja, zmuszona do tego lub oszukana, z różnych racji wniosła do naszej kultury, został szybko — i słusznie — zapomniany. Jego miejsce zajął wszakże wątek trzeci: „Na zwalonych ołtarzach mieszkają demony” i takim demonem, który opętał polską kulturę i opętuje ją nadal, jest czerpiąca natchnienie w schyłkowych wartościach cywilizacji zachodniej — zwłaszcza przefiltrowanych przez mentalność i gusty czarnych i białych Murzynów z jej slumsów — tzw. kultura masowa. W jej obliczu nawet archetypowe sensy i wartości kultury ortodoksyjno-katolickiej (niewątpliwie nadwątlonej zresztą w ciągu ostatnich lat kilkudziesięciu) stopniowo oddają swe pozycje; i nie bez racji można sądzić, że kultura ta, która oparła się atakowi socrealizmu, może przegrać w starciu z tzw. kulturą masową. Natomiast kultura proponowana przez nową inteligencje ludową —humanistyczna, proletariacko-chłopska i rewolucyjna — w aktualnej sytuacji pozostaje tylko historycznym marginesem. Syntetyzując — zgodnie z chińskim przysłowiem, że „lepiej jest namalować jeden obraz, niż powiedzieć dziesięć tysięcy słów” — trzeba zatem powiedzieć, że współczesna kultura polska jest niby pomarszczone dziecko, zarazem pogrobowiec „starych czasów” urodzone wszakże jako martwy płód „czasów nowych”. Tyle słów diagnozy. A terapia? Czy w ogóle możliwa jest terapia naszej kultury? Czy możliwa jest jej terapia bez wyleczenia naszej chorej elity sensów i wartości? Sądzę, że zarówno terapia elity naszego kraju, jak i tworzonej przez nią kultury jest możliwa. To przekonanie zresztą nie mówi nic o prawdopodobieństwie takiej podwójnej terapii. Sądzę, że nowa, ludowa inteligencja — bez względu na to, jak bardzo rozeszły się drogi jej poszczególnych grup pod względem politycznym (władza i opozycja) — stanowi klasę czy warstwę społeczno-kulturową sui generis. Jest to mianowicie klasa czy warstwa posiadaczy pozornie tylko nowego, bo przecież znanego ludzkości od jej zarania narzędzia produkcji, a mianowicie informacji. Jako taka — w moim przekonaniu — stopniowo stanie się ona dominującą grupą społeczną, „karmiąc” się niejako kurczącym się proletariatem czy chłopstwem pojmowanym w dawnym stylu, i stanie się nie tylko elitą polityczną, lecz także socjalną i ekonomiczną, a przede wszystkim kulturalną. Znaczy to, że nowa inteligencja — nie tracąc świadomości swego przede wszystkim robotniczego i chłopskiego pochodzenia, i (by użyć określenia Anny Tatarkiewicz) „sublimując etosy tych grup macierzystych”, jak również, z drugiej strony, stopniowo oczyszczając się z negatywnych wpływów zarówno „starej kultury”, jak i „kultury pseudosocjalistycznej” i zdegenerowanej „kultury masowej” — powinna zyskać świadomość tego, że aktualnie stanowi faktyczną, choć daleką od doskonałości, elitę naszego narodu. Powiadam: „aktualnie”, albowiem w przyszłości elita ta, stopniowo ogarnąwszy cały naród i wszystkie jego warstwy, po prostu zniknie jako taka. Będzie to współczesna wersja niezrealizowanego, niestety procesu przemiany całego narodu w szlachtę, jaki chcieli przeprowadzić w końcu XVIII wieku twórcy Konstytucji 3 Maja, świadomość własnej „elitarności — pojętej jako „bycie najlepszym”, a nie jako „posiadanie” największych bogactw czy władzy, tzn. nie tylko „niesienie” najwyższych sensów i wartości. (Prawdy, Piękna, Dobra), lecz także ich tworzenie i przekazywanie zarówno innym warstwom społecznym, jak i kolejnym. pokoleniom — musi narodzić się zrazu w poszczególnych jednostkach i małych grupach ludzi; być może już się rodzi. Jednostki te czy grupy powinny poświęcić się intensywnemu wysiłkowi szukania dróg, prowadzących do ponadludzkich i ogólnoludzkich, ale zarazem narodowych i indywidualnych źródeł twórczości kulturowej. Historycznymi wzorcami takich jednostkowych i grupowych inicjatyw w dziedzinie tworzenia „inkubatorów” kultury były działania w Polsce takich ludzi, jak Tadeusz Czacki (Liceum Krzemienieckie), Filareci i Filomaci (Adam Mickiewicz, Tomasz Zan i inni), Andrzej Towiański („Sprawa”), Wincenty Lutosławski (elsowie) czy Stanisław Sedlaczek (inicjacyjny nurt harcerstwa). Ludzie gotowi zaangażować się w takim procesie muszą zapomnieć o pokusie regresji do przestarzałych, poronionych czy dekadenckich form kultury dawnej i aktualnej, zarazem jednak nie przesądzać z góry kształtu tych sensów wartości kulturowych, które objawią im się w ich sięganiu do źródeł twórczości. Historia bowiem jest sprawą nie tylko ludzką, lecz także boską. Duchowy „inkubator”, a zarazem wzór dla takiego przedsięwzięcia — zarówno terapii kultury polskiej, jak i stworzenia ruchu otwarcia się na nowe duchowe intuicje, inspiracje i imaginacje, które przyniosłyby nam — inicjatywy Ducha Narodu — twórczą alternatywę kulturową — widzę w antropozofii Rudolfa Steinera.