Prokopiuk dla ubogich

MB, 6 września 2024, autorem oryginalnego zdjęcia jest Maciej Puczyński

W kwietniowym wydaniu pisma „Znak”, zatytułowanym (tyleż prowokacyjnie, co deprecjonująco)  Zodiakary tarociary i gnostycy, ukazał się tekst Tomasza Stawiszyńskiego Czego szukałem w klubie Gnosis, stanowiący część jego mającej się ukazać niedługo książki.

Dotyczy on mojego długoletniego przyjaciela – Jerzego Prokopiuka.

Mimo że p. Stawiszyński jest cenionym intelektualistą, a „Znak” to szacowny periodyk dla kulturalnych katolików, sądzę że napisanie i opublikowanie tego tekstu było błędem, z następujących przyczyn:

I. Mistrz ciętej riposty

Każdego da się skarykaturyzować, wystarczy tylko odpowiednia ilość złej woli. Nie wiem, skąd autor znalazł jej w sobie aż tyle. Wyśmiewanie się z gestykulacji Prokopiuka, z jego gustu estetycznego, z tego, jaką dobierał biżuterię, a nawet z jego niepełnosprawności (jednooczność)… A wszystko to wbrew regule polemiki – ad personam.

Robi trochę wrażenie, jakby Stawiszyński, który jest swoistym celebrytą, próbował się – jak bully w liceum – wydać fajniejszym, „wylansować się” kosztem swojej ofiary. Wyrosnąć, dzięki „zaoraniu” Prokopiuka, na „mistrza ciętej riposty”? Być patoinfluencerem, „Kubą Wojewódzkim dla intelektualistów”? – Co wszystko tym bardziej niesmaczne, że Prokopiuk od trzech lat nie żyje i bronić się już nie może. Nawet wspomniany Wojewódzki miałby chwilę zawahania, nim zacząłby się wyżywać (odreagowywać) na człowieku nieżyjącym – choćby kalkulując, że publiczność doceniłaby jako bardziej cool „dojechanie” bardziej równego przeciwnika?

Być może Stawiszyński, znając trochę środowisko, zdaje sobie sprawę, jak mało prawdopodobne, by Prokopiuka, nawet wobec tak krzywdzącego, sprowadzającego do parteru ataku, ktoś zechce bronić – dziesiątki osób, cieszących się dziś społeczną pozycją czy autorytetem, które zmarły uważał za bliskie, obawiają się zbyt zasadniczego skojarzenia z nim – mogłoby im to (być może) zaszkodzić. I tu oto, po latach okazuje się w praktyce, jak zasadniczym nonkonformistą-antysystemowcem był Prokopiuk. A takiego, odwołując się do common sense systemu (właśnie), atakować z definicji najłatwiej.

II. Niewdzięczność

Byłem przy poznaniu się Prokopiuka ze Stawiszyńskim. Rzecz miała miejsce na jakimś zjeździe jungistów. Po referacie Prokopiuka, nieznany bliżej Stawiszyński (o którym nic wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy) wstał i w sposób nieoczekiwanie agresywny zaaatakował wykładowcę, twierdząc, że teza, jakoby można było w jakiejkolwiek mierze uważać Junga za gnostyka, jest kompletnie bezzasadna, wręcz idiotyczna. Byłem wstrząśnięty jego lodowatą napastliwością.

Rzecz interesująca, w jakiś czas po wspomnianym zjeździe, Stawiszyński przyznał (lecz po cichu), że Prokopiuk miał wówczas rację, nie on. W artykule zamieszczonym przez „Znak”, próżno szukać tego pokajania śladu. – Niedawno wyszła w Polsce książka Stephana A. Hoellera – Gnoza Junga, znana jest też powszechnie gnostycka par excellence Jungowska Czerwona Księga – mówienie więc o Jungu jako o gnostyku ma (i zawsze miało) wszelkie, stricte naukowe podstawy.

Prokopiuk nie należał do ludzi chowających urazy. W ogóle bardzo łatwo wybaczał – bo miał klasę. Doświadczył tego i sam autor dzisiejszego paszkwilu – przecież później wielokrotnie się z Prokopiukiem (również w jego domu) spotykał, rozmawiając przyjaźnie na rozliczne tematy. Tym bardziej zdumiewa, jak pisze dziś o zmarłym, życzliwym mu człowieku.

Autor tylekroć powtarza tezę o „pstrokaciźnie” Jerzego. A więc (ogólnie) braku naukowej konsekwencji. W tym kontekście dobrze będzie przywołać rocznicowy wspomnieniowy wieczór inkryminowanego Klubu Gnosis (dwa i pół roku temu, w klubie DZiK, na Belwederskiej), gdzie pomiędzy bardzo wielu różnymi, niejednokrotnie głęboko poruszającymi (lecz i naukowo zdyscyplinowanymi) wystąpieniami, głos zabrał również (cóż za zaskoczenie) i nasz autor – tak ciepło i przejmująco (a zarazem rzeczowo i twórczo samokrytycznie) wspominając Jerzego, że redakcja III tomu Prokopiukowej Światłości i Radości rozważała serio zaproszenie go do udostępnienia wystąpienia na piśmie w mającym edycję otwierać dziale In memoriam. Jedynie przypadek zrządził, że tak się nie stało.

III. Kwestia klasy

Prokopiuk miał klasę. Choć zdarzało się, że doświadczał wielkich krzywd. Tak było na przykład  wtedy gdy – mimo że był jedną z osób najbardziej aktywnych na polu popularyzacji antropozofii w Polsce w latach 80-tych – na początku lat 90-tych, na pierwszym dużym oficjalnym zjeździe w Bazylei, inni polscy antropozofowie nie chcieli usiąść z nim (jako antropozoficznym heretykiem) przy jednym stole. A jednak o żadnym z nich, nigdy nie napisał potem nic złego.

Pewien nasz wspólny znajomy, w związku z pisaną książką, poszukiwał kontaktu z prof. Zygmuntem Baumanem. Dowiedziawszy się, że ułatwić mógłby to p. Stawiszyński, poprosił go o pomoc. Nie otrzymał kontaktu, no bo… komuś nieznanemu – niby z jakiej racji. Naszemu koledze udało się jednak uzyskać namiary – napisał do Baumana – prędko otrzymując odpowiedź. Wywiązała się intensywna korespondencja, trwająca do końca życia wielkiego socjologa i filozofa. Bo Bauman też miał klasę.

IV. Katolicyzm triumfujący

Opublikowanie omawianego tekstu w periodyku katolickim – jest co najmniej dwuznaczne. Tytuł numeru mógłby brzmieć Młot na zodiakary, tarociary i gnostyków. Sam tekst miał być (domyślać się należy) w założeniu raczej dowcipny i nienakłaniający niby do napastliwego stygmatyzowania (ani przemocy), nie może jednak nie nasuwać skojarzenia, że kilka wieków temu podobny paszkwil-donos mógłby wyjść spod pióra wielebnego ojca prokuratora Sanctum Officium. A i w dzisiejszej dobie przecież Jerzy Prokopiuk z osłupieniem, kilka lat temu odkrył, będący jakby proroczą kwintesencją przyszłego artykułu T.S., zajmujący od zewnątrz całe jego drzwi wejściowe (przypominający oznakowanie proskrypcyjne), wysprejowany wielkimi kulfonami gryzmoł: Heretyk, gnostyk, głupiec.

Ale przejdźmy do konkretów, punkt po punkcie:

1

(strona 26, góra)

Tekst zaczyna się od wydrukowanego wielkimi literami, jak rozumiem wybranego przez katolickich jego edytorów, cytatu z autora (T.S.):

„Ezoteryka żyje nadzieją na uzdrowienie ciała i ducha. Na odnalezienie więzi z czymkolwiek, co pozwoli uwierzyć, że cierpienie i chaos mają w gruncie rzeczy jakiś sens, tyle że na pierwszy rzut oka niewidoczny”.

Równie nieżyczliwy – choć może bardziej obiektywny – krytyk Kościoła katolickiego bez wahania stwierdziłby, że to doskonałe podsumowanie tej właśnie instytucji (z tym że powiedzmy „uzdrowienie ciała” wiązałby raczej z „ciała zmartwychwstaniem” niż np. z przepisami na zdrowe życie księdza Klimuszki). Ale takiej osobie „Znak” być może nie udostępniłby równie entuzjastycznie swoich łamów.

2

(strona 26, góra)

“Ze spotkań warszawskiego klubu Gnosis (…) pamiętam głównie błyskające w półmroku pierścienie upstrzone zagadkową symboliką oraz udzielający się od razu nastrój dyskretnej niezwykłości.” 

Do pierścieni na palcach Prokopiuka autor będzie jeszcze nie raz złośliwie nawiązywać.

3

(strona 26, środek) 

TS wyśmiewa to, że niektórzy członkowie klubu Gnosis wiązali to, że musiał on kilkukrotnie zmieniać siedzibę z kwestiami polityczno-światopoglądowymi. Jednocześnie TS wymienia jedną z takich siedzib – klub le Madame – a chyba trudno mieć wątpliwości co do tego, że ów został zamnięty w roku 2006 (a wiec tym samym klub Gnosis stracił dach nad głową) w dużej mierze z powodu represji polityczno-światopoglądowych – kiedy to ówczesny prezydent Warszawy i wkrótce kandydat na prezydenta Polski Lech Kaczyński postawił sobie za punkt honoru usunięcie tego punktu z mapy miasta.

4

(strona 26, po prawej) 

Wyśmiewanie tego, że Prokopiuk jakoby wypowiedział pewnym głosem, iż „Jak wiemy z wiedzy ezoterycznej, przez ziemię przebiegają eteryczne pasy”, powołując się na Stenera (TS pisze że zmarłego w 1926 a faktycznie w 1925) i jakichś jego uczniów. Że eteryczny pas przechodzi przez Litwę i ma to związek z pojawianiem się tam wieszczów. Zdaniem TS taka interpretacja sprawia, że „losy Mickiewicza i Miłosza a także innych urodzonych w tej okolicy artystów, myślicieli i polityków traciły natychmiast wczelką meandryczność”. A jednak “eteryczność” można postrzegać w kontekście energii (ενέργεια) w rozumieniu greckim a nie płytkim parapsychologicznym, a wtedy występowanie jej w świecie na różne sposoby, nawet w jakiś sposób wplecione w geografię nie robiłoby już tak absurdalnego wrażenia i nie stanowiłoby dla meandryczności żadnej szkody. W tym sensie różne wątki ezoteryki jedynie się wplatają w meandryczność losów poszczególnych jednostek. Nie sądzę by akurat JP obcinał wszelkie – historyczne, psychologiczne, socjologiczne i inne nici tej plecionki, ale właśnie sugerował dodanie jeszcze kolejnych wątków, być może dodatkowo komplikujacych całościowy obraz. Przecież TS chyba nie sugeruje, że JP nie wiedział o istnieniu tych wątków w przypadku choćby Miłosza, którego znał osobiście i rozmawiał z nim, między innymi na tematy związane z duchowością..?

4 „Oczywiście, żeby tę logikę, jasność i prostotę odpowiednio uchwycić, żeby dostrzec, jak sprawnie z eterycznego tła zarządza ona ich życiowymi trajektoriami, trzeba dysponować wiedzą, do której dostępu nie dają ani szkoły powszechne, ani studia polonistyczne, ani w ogóle żadne inne oficjalne edukacje. Daje do niej natomiast dostęp m.in., uczestnictwo w tym akurat gronie wybrańców, którzy z jakichś (zapewne nieprzypadkowych) powodów znaleźli się w odpowiednim miejscu i czasie. Wiedza ezoteryczna, jak sama nazwa wskazuje, jest bowiem właśnie ezoteryczna, esôterikós (gr. „należąca do wewnętrznego kręgu”), z samej zatem definicji zamknięta dla tłumu.”

TS powiela tu bezrefleksyjnie prastarą kościelną tezę, jakoby ezoteryka była nieegalitarna, tezę przy pomocy której naganiano tłumy wiernych wyposażone w widły i pochodnie  na tych, którzy rzekomo uważają się za lepszych od tłumu. Na “wykształciuchów” (w ostatnich latach powiązani z katolickimi integrystami politycy stosowali ten zabieg na szerszą skalę.  Ale przecież TS sam przed chwilą napisał, ze wszedł na spotkanie klubu Gnosis prosto z ulicy – a tak samo na to spotkanie mógłby się dostać ktokolwiek. Więc o-co-kaman, gdzie niby to zamknięcie?

5 TS wyśmiewa się dalej, brnąc tym samym tropem:

„…zarówno podczas owego spotkania, jak i podczas wielu innych, w których brałem udział, publicznych i prywatnych – wykładał Prokopiuk zawsze z tą samą niezachwianą pewnością w głosie. Tak jakby, rekonstruując najdziwniejsze dywagacje Rudolfa Steinera…”

A czemu JP nie miałby mieć pewności w głosie? TS pisze ten artykuł też z ogromną dozą pewności siebie. Każdy wykładowca powinien mieć chyba pewność w głosie by nie zanudzić słuchaczy. Niezależnie od tego jak bardzo niektóre z wykładanych rzeczy byłyby dla TS dziwne.

6

„Podobnie zresztą brzmiał, rozprawiając o reinkarnacji, jednym ze swoich ulubionych tematów. W ruch szły wtedy jego charakterystyczne smukłe dłonie z zagadkowymi pierścieniami…” 

… dalej TS pastwi się tym razem nad sposobem w jaki JP gestykulował i jaką miał biżuterię, pisząc między innymi że pierścień atlantów jest dostępny „na pierwszym lepszym ezostraganie”, tym samym zadając kłam własnej niedawnej tezie o rzekomej niezwykłej elitarności ezoteryki. Plus uproszczenia: kiedy TS czegoś nie wie, to dopowie by lepiej brzmiało – skąd np. wie, że reinkarnacja byłą jednym z ulubionych tematów JP? Przeprowadziłem z nim dużo rozmów i nie zauważyłem tego.

7

Zresztą nie tylko gestykulacja JP była dla TS zabawna, bo „przenikliwe spojrzenie szklanego oka świdrowało rozmówcę, drugie oko zaś, ruchome dla odmiany jakby nadmiarowo, zdawało się pląsać w rytm rozwijanej opowieści. Nieodmiennie barwnej, błyskotliwej i – naturalnie – rzucającej nowe, niesamowite światło na splątane koleje ludzkiego losu.” 

Ciekawe czy „Znak” opublikowałby dla odmiany analogiczne przyszpilenie śmiesznostek jakiegoś katolickiego intelektualisty, Turowicza, Bonieckiego, Bartoszewskiego czy Hennelolowej – których zachowanie, przedstawione w sposób odpowiednio karykaturalny (a przy odpowiednim ładunku złej woli, wszystko da się skarykaturyzować) towarzyszyłoby rozwijanej przez daną osobę opowieści „nieodmiennie barwnej, błyskotliwej i – naturalnie – rzucającej nowe, niesamowite światło na splątane koleje ludzkiego losu”?

8

Dalej TS wyśmiewa się z samej koncepcji reinkarnacji, jak rozumiem referując a miejscami cytując jakiś niesprecyzowany tekst Steinera, włożony przez TS, by było wygodniej, w usta Prokopiuka, lecz ewidentnie nie jest to cytat z JP, gdyż słowa użyte przez TS, jak „duszny” w kontekście duszy pochodzą z jakiegoś przedwojennego przekładu Steinera, a wiem, że ze słowem tym w takim kontekście JP zawsze walczył. TS w każdym razie referuje prześmiewczo to co jakoby Prokopiuk sądził o etapach procesu reinkarnacji, podsumowując dowcipnie losy duszy: „a kiedy już je wszystkie przejdzie, wówczas, hop, przeskakuje zwinnie do następnego wcielenia”.

Jednocześnie wyśmiewając wierzenia religijne milionów hinduistów i buddystów. Ciekawe czy „Znak” równie chętnie puściłby na przykład coś o katolickich dogmatach związanych z nieśmiertelnością ciała w sposób dowcipny wplecionych w kontekst haitańskich wierzeń dotyczących zombie.

Dalej TS niby cytuje JP: „procesy, o których tu mowa, nie są regulowane jedynie prawidłami indywidualnej karmy – czyli, najkrócej rzecz ujmując, energii uczynków z danego wcielenia, która za nami przez kołowrót wcieleń wędruje – ale i karmy zbiorowej: narodowej, kontynentalnej, wreszcie globalnej. To zatem, kim jesteśmy oraz co się w naszym życiu wydarza, jest dopiero wypadkową tych wszystkich wibracji.”

Każdy kto współpracował bliżej z JP wie, że nie używał takich sformułowań, na pewno też w takim kontekście nie użyłby new-ageowskiego słowa „wibracje”. Jednakże TS wkłada Prokopiukowi te słowa w usta i następnie podsumowuje:

„I zawsze ta pewność w głosie, śmiałe przekonanie o własnej racji. Jakaś w sumie, mówiąc szczerze, podprogowa apodyktyczność, która kompletnie nie korelowała z hasłami wolności, herezji i antydogmatyzmu (z wyjątkiem dogmatyzmu antykatolickiego, ma się rozumieć).”

Ciekaw jestem co TS rozumie pod pojęciem „dogmatyzmu antykatolickiego”, zważywszy, że samo pojęcie dogmatu należy do esencji katolicyzmu. W każdym razie wracam do tego, że TS najwyraźniej przykłada różne miary do wyobrażenia kogoś rzetelnego i kogoś, kto jak JP – z założenia – opowiada bzdury, a więc tym gorzej, że wypowiada się z pewnością siebie w głosie.

Jest mi bliski ideał wątpienia w to, co się mówi i przyznaję, że JP nie był go bardzo bliski, ale i tak trochę bliższy niż prawie wszyscy ludzie, o których wiem, na ile wiem ;). O jego wątpliwościach i wewnętrznej walce, jaką toczył, można przeczytać w serii jego medytacji i refleksji „Światłość i radość”.

9

„Do tego – zupełnie egzotyczne teorie, niepoparte niczym poza przypisywaną sobie przez Steinera zdolnością jasnowidzenia. Traktowane przez Prokopiuka z pełną powagą, której nigdy nie byłem w stanie zrozumieć.”

Jako dowód „jawnej blagi”, jaką jakoby miał posługiwać się Steiner, TS przytacza przykład szczególnie bajkowo brzmiącej wypowiedzi twórcy antropozofii na temat istnienia dwóch Jezusów.

Nie bierze jednak pod uwagę, że logika mitu jest czym innym, niż logika zastosowana do faktów dnia codziennego. Co więcej wydaje mi się, że błędem jest powiedzenie, że w odniesieniu do takich spraw coś „było” (wypowiedź Steinera) lub „nie było” (sprzeczna z nią wypowiedź Stawiszyńskiego).

Zresztą przywołana wypowiedź Steinera dotyczy jednego z tysięcy wątków poruszanych w 354 tomach jego dzieł zbiorowych i wyrwana z kontekstu może istotnie brzmieć szczególnie absurdalnie, a co gorsza mało inspirująco. Znam jednak dziesiątki innych  spośród tych wątków, które wydają mi się należeć do najgłębszych w dziejach ludzkiej duchowości (a trochę poczytałem na te tematy), a co najważniejsze Steiner w pewnych zakresach prowadził swoje rozważania na poziomach głębi, na które żaden inny znany mi badacz wcześniej nie dotarł, a które on najwyraźniej dopiero odkrywał. Na tych nowych poziomach eksploracji mógł się mylić w ocenie, ale jego zasługą było już właśnie samo otwarcie tych nowych zakresów poznania. Mogę się mylić w tej interpetacji Steinera, ale przeczytałem kilkadziesiąt jego książek i zbiorów wykładów, a także rozmawiałem z kilkudziesięcioma osobami od lat będącymi głęboko w jego – jeśli można użyć tego słowa – systemie. Zatem TS ma nade mną tę przewagę, że najprawdopodobniej, o czym wydają się świadczyć jego wypowiedzi, Steinera jedynie, za przeproszeniem, liznął.

10

Jeszcze o Steinerze:

„To jego monstrualnych rozmiarów dzieło (ponad 6 tys. wykładów) stało się podstawą prężnie się rozwijającego ruchu antropozoficznego, obejmującego m.in. szkolnictwo waldorfskie, biodynamiczne rolnictwo, kosmetyki Dr. Hauschka, firmy kosmetyczno-farmaceutyczne Wala i Weleda, alternatywną medycynę, architekturę, myśl społeczną, dietetykę, a nawet… bankowość. Jest to mimo wszystko jakoś imponujące i roztacza niewątpliwy urok (kto nie wierzy, niech poszuka w sieci nagrań z ujmująco wystylizowanym na Steinera antropozofem Bodo von Plato). Wprawdzie jest to urok typowy raczej dla ekscentrycznej, przy tym dość konserwatywnej ciotki, organizującej herbaciane rozmówki o duchach, aniżeli dla jakichś ekscytujących magiczno-ezoterycznych transgresji – ale zawsze. W każdym razie, chociaż książki i wykłady Steinera pełne są XIX-wiecznych przesądów, konfabulacji i niestworzonej kombinatoryki, a na dodatek napisane zostały językiem wyjątkowo, proszę wybaczyć, drętwym – jest to autor należący już do klasyki, mający w historii niekwestionowane miejsce. Jakkolwiek by więc śmiesznie i dziwacznie dziś brzmiał, wolno, jeśli ktoś lubi, traktować go serio.”

Co prawda trudno się nie zgodzić, że antropozofowie stylizujący się na Steinera sprawiają wrażenie dość żałosne, a język twórcy antropozofii jest wyjątkowo drętwy, ale – jak próbowałem wykazać w poprzednim punkcie – zarzucanie Steinerowi przesądów i konfabulacji może się okazać grubym nadużyciem. Zwłaszcza na łamach pisma jak by nie było katolickiego, a więc przyjmującego istnienie perspektywy duchowej, w związku z czym – jeśli nie przekreśla się całej tej sfery, to co do jej szczegółów można chyba toczyć dyskusje, zamiast przekreślać i wyklinać w czambuł..? A może właśnie nie można..?

11

Następnie TS próbuje znęcać się nad Prokopiukiem, ad personam, zarzucając mu upodobanie do tandety i czytanie literatury spod znaku pulp, książek „pseudonaukowych” i sensacyjno-ezotetycznych. Dowcipnie opisuje mieszkanie, do którego ów (życzliwie) go zaprosił, podsumowując: „Pośrodku tych szpargałów, książek, rycin, wykresów, portretów, kadzidła oraz flakonów i mosiężnej łyżki siedział majestatycznie Prokopiuk, z nieruchomym, szklanym okiem, łysą głową i upierścienionymi dłońmi. Z imbryka polewał gorącą herbatę, a następnie rozpoczynał perorę – o subtelnych światach, ciałach astralnych, spotkaniach z magami, astrologami i wielkimi wtajemniczonymi.”

To trzeba było nie pić tej, z życzliwością polanej, herbaty panie Stawiszyński, trzeba było nie pić…

12

Jako przykład jakoby bezkrytycznego czytania takiej literatury przez JP TS podaje przykład książki, w której Prokopiuk wyczytał tezę, jakoby Biblijna Ewa była Lucyferem. TS komentuje: „Początkowo zdawało mi się, że żartuje, bo to przecież niemożliwe – czytywać Novalisa, Goethego i Junga w oryginale, a jednocześnie tak ekscytować się bujdami z trzeciorzędnej literatury pseudoduchowej” i wyśmiewa się z tego, że JP przyjął taką (w dodatku jakoby antykobiecą) tezę jako jakkolwiek godną refleksji.

Wracamy tu do kwestii logiki mitów, bo można przytoczoną sytuację – jakkolwiek nie byłem przy tej rozmowie i nie znam cytowanej książki – rozumieć jako próbę lepszego zrozumienia jednego mitu poprzez nałożenie go na drugi. Czy takie działanie jest uprawnione? Jeśli pozwala zrozumieć lepiej logikę mitotwórczą działającą w wyobraźni kolektywnej, to czemu nie? Jak rozumiem, Stawiszyński w międzyczasie doczytał trochę Junga, więc tym bardziej dziwi jego zdziwienie. Natomiast jednak najwyraźniej traktuje mity judeo-chrześcijańskie jako niewzruszone w ich jedynym, niepodważalnym i zapewne właśnie katolickim sposobie rozumienia.

13

 „Może odrzucenie reguł racjonalności i empiryzmu na rzecz wiary w to, że Rudolf Steiner swoim jasnowidzącym okiem rzeczywiście prześwietlił wszelkie możliwe duchowe sfery, musiało prędzej czy później doprowadzić do jakiegoś, nazwijmy to, poznawczego miszmaszu? Takiego samego, jaki cechuje współczesną kulturę, identycznie rozdwojoną? Z jednej strony – nieprawdopodobny technologiczny rozwój, (…) z drugiej strony ogromna naiwność, łatwowierność, podatność na blagę”.

Stawiszyński stawia tu wyraźne rozgraniczenie: technologiczny naukowy rozwój jako jedyny uprawnony rodzaj poznania kontra wszystko inne jako blaga.

Jednak niech to osoby czetelniczej nie zwiedzie, bo niezależnie od kilku fragmentów cytowanego tekstu, w których autor wyraźnie uśmiechał się do Kościoła (z sympatią, a nie ze złośliwością, tak jak w kontekście Prokopuiuka), niedawno ukazał się inny jego artykuł, tym razem w Gazecie Wyborczej, pod tytułem “Chrześcijaństwo wraca do gry”.

To wiąże się z niezwykłym sojuszem, bardzo wyraźnie widocznym w czasach PRL-u, wiążącym materializm z katolicyzmem. To, jak mawiał mój nauczyciel filozofii, RZ, “katokomuna” – pogarda dla indywidualności, czysto fasadowa wiara w dogmaty. Prokopiuk zwracał uwagę, że tak jak gnoza jest ezoteryczną herezją na gruncie chrześcijaństwa, podobnie kabała na gruncie judaizmu, a sufizm na gruncie islamu. Wszystkie one są indywidualistycznymi próbami szukania prawdy. A zarówno kościół rzymski, jak rosyjski komunizm zawsze najbardziej właśnie indywidualnego poszukiwania prawdy nienawidziły. Dogmaty marksizmu z jednej strony, dogmaty kolejnych soborów z drugiej, nieomylność Lenina z jednej, nieomylnosć papieża z drugiej, a jednostka jest niczym, jednostka jest zerem. I Stawiszyńśki atakując gnostyków, kabalistów i w ogóle ezoteryków wpisuje się w taki właśnie styl podejścia do duchowości.

14

„Kolejne generacje młodych ludzi, dla których popularna ezoteryka – karty tarota, aplikacje astrologiczne, medycyna alternatywna, wróżbiarstwo, czarownicze kulty magiczno-naturalne à la wicca albo posilanie się „energią kryształów” – staje się, jak pokazują badania, czymś na kształt oczywistego, niekwestionowalnego światopoglądu.”

Manifest przeciwnika wolnej duchowości na katolickich łamach. A może manifest materializmu. Czyżby katolickiego materializmu? Nie byłoby w tym nic dziwnego, rozwijając wątek z poprzedniego punktu mógłbym napisać, że większość znanych mi katolików, także księży, to osoby nie wierzące w duchowość, ale przyjmujące że a nuż coś tam jest po drugiej stronie, a jeśli by już miało być, to oczywiście to w co „wszyscy” wierzą, to znaczy to o czym mówi katolicyzm, a nie jakieś bajdy „dzikich ludów”, jak jacyś Hindusi, Chińczycy, czy nawet tych, które żyły tutaj przed chrztem Polski.

I dlaczego niby dla nieuprzedzonego umysłu katolicyzm, na którego łamach publikuje się ten tekst i w którego obronie przed Prokopiukiem padło tu już kilka zdań, ma być lepszy niż Wicca? Co to za założenia/uprzedzenia? Helloł! Ja studiowałem 6 lat teologię katolicką a mam sporo znajomych wiccan, od których sporo wiem o ich wierzeniach i nie byłbym gotów do takiego wartościowania.

15

„Bardziej niż preparatom ordynowanym przez specjalistów kardiologów ufał miksturom, których receptury opracował osobiście Rudolf Steiner. Lubił np. opowiadać, że kiedy tylko dopadają go problemy z sercem, zaraz sięga po niezawodną maść Aurum Compositum, której składnikami są… złoto, mirra i kadzidło. No bo cóż innego bliższe jest naturze serca (na subtelnych poziomach, gdzie pracują niewidzialne siły regulujące formę fizyczności), jeśli nie ta właśnie triada, dalece nieprzypadkowo podarowana Zbawicielowi przez trzech magów przybyłych ze Wschodu?”

Można się wyśmiewać, ale JP od 40 roku życia poważnie chorował na serce a zmarł w wieku prawie 90 lat na co innego. Więc jednak może dobrze sobie dobierał leki? Nie twierdzę, że leki antropozoficzne działają, ale jak widać z przykładu złośliwie przytoczonego przez samego Stawiszyńskiego, pojawia coś więcej niż brak dowodu jakoby były nieskuteczne 🙂  Ale po tyradzie na temat wspaniałości współczesnej materialistycznej nauki, z którą mieliśmy do czynienia przed chwilą, gdzieś zagubiło się to, co chyba w nauce jest kluczowe – rozpatrywanie rzeczy w oparciu o dowody a nie przesądy.

16

I przechodzimy do podsumowania:

„Takie to bowiem właśnie kuszące obietnice słyszało się podczas spotkań w Klubie Gnosis, takie to zapowiedzi odszyfrowywało się w błyskach pierścieni upstrzonych zagadkowymi symbolami. Że jest gdzieś, na wyciągnięcie ręki, inny, lepszy, subtelniejszy świat. Że w niedostępnych zwykłym ludzkim zmysłom przestrzeniach – możliwych do namierzenia, jeśli odbierze się odpowiednie nauki, jeśli dokona się specjalnych ezoterycznych strojeń – ukrywa się rdzenna struktura bytu. I kiedy już się pozna do niej wszystkie klucze – a w każdym razie te pozwalające choćby odrobinę uchylić drzwi i otworzyć mikroskopijny prześwit – wówczas w bezładzie codzienności zacznie się wreszcie dostrzegać Wzór. Bezlitosne i ślepe sploty przypadkowych zdarzeń, widziane z odpowiedniej perspektywy, zamienią się w ścieżki indywidualnego i zbiorowego przeznaczenia, wytyczane arytmetyką karmicznych zależności. Odtąd możliwe do przynajmniej częściowego odcyfrowania, a nade wszystko prowadzące do celu. Jeżeli nie w tym wcieleniu, to w kolejnym, a może w kolejnym lub jeszcze kolejnym. Nie: tańczące przez mgnienie oka nad pustą, bezdenną przepaścią, a potem spadające w nią i znikające bez śladu (…) Słyszało się zatem obietnicę tego wszystkiego i dostawało zaproszenie do takiej właśnie rzeczywistości. A były to – jak sądzę – dokładnie te same obietnice i zaproszenia, które przyciągają rzesze ludzi ku astrologom, tarocistom, szamanom i neoszamanom, gnostykom, różokrzyżowcom, kabalistom, hermetystom, alchemikom, magom, antropozofom, teozofom, ezoterykom i w ogóle wszelkiej maści ekspertom od rzeczy ukrytych i tajemniczych.”

Tutaj autor odsądza od czci i wiary już nie tylko ezoterykę w węższym rozumieniu, ale całe wielkie prądy duchowe jak szamanizm, gnozę, kabałę… I wciąż ani jednego złego słowa o gospodarzu (łamów) – Kościele katolickim… Tym, który szamanów, gnostyków kabalistów torturował i palił na stosach. To już nie jest tylko biadolenie młodego dziadersa nad upadkiem intelekualnym młodzieży prowadzonej przez pogubionego starca – Prokopiuka – to już jest młot na heretyków :-/

Możesz również polubić…

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Michał
Michał
8 dni temu

Lubię dobrą dramę 🙂 Prokopiuka cenię w pewnych aspektach, ale faktem jest że miał słabość do magicznych pierścieni. Któż jednak nie ma słabości…

Jacek
Jacek
6 dni temu

Pan Stawiszyński napisał zwykły donos. Widocznie chciał się komuś podlizać. Zgadnij koteczku komu?

2
0
Would love your thoughts, please comment.x