Ludzkość między Lucyferem a Arymanem
Fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez prof. Ramona Brülla z prof. Lievegoedem w czasopiśmie Info 3 w Zeist w 1990 roku. Po raz pierwszy opublikowane w Ditina Waldorf nr 4, 2012. Intermediarius: Urszula Kossakowska
Bernhard Lievegoed (Holandia, 1905-1992), profesor Uniwersytetu w Rotterdamie, lekarz, psychoterapeuta, założyciel kilku instytutów antropozoficznych: instytutu terapeutycznodydaktycznego Zonnehuis, niezależnego uniwersytetu w Driebergen, NPI – Zeist, Holandia. Przez dziesięciolecia przewodniczył Holenderskiemu Towarzystwu Antropozoficznemu i był autorem wielu książek. Jego główne prace to: Człowiek we wspólnocie; Człowiek na progu; Kryzysy życia – szanse życia; Fazy rozwoju dziecka; Działania planet i procesy życiowe w człowieku i na Ziemi; Dynamiczny rozwój przedsiębiorstwa.
Przytaczamy tu fragmenty wywiadu, który 85-letni prof. Ramon Brüll przeprowadził z prof. Lievegoedem. Tak się składa, że mamy stare tłumaczenie tego wywiadu, którego oryginalnego tekstu nie udało nam się odnaleźć. Z tego powodu nie można wykluczyć, że tekst może zawierać nieścisłości, choć aktualność tematyki sugeruje, że warto go opublikować.
Bernard Lievegoed: …Niedawno rozmawialiśmy o niezwykłej zmianie naszych czasów, o przesunięciu uwagi z polityki na życie duchowe. Myślę, że nie było to możliwe bez zaangażowania antropozofii w życie społeczne Europy.
Ramon Brüll: Antropozofia?
Bernard: Nie mogę tego udowodnić, ale myślę, że przyczynił się do tego na wiele okrężnych sposobów. Poprzez szkoły waldorfskie, poprzez wykłady. Proszę nie zapominać, że duchowa aura Europy została przez to zmieniona. Działają tu jednak nie tylko duchy pozytywne, ale także Lucyfer, Aryman, a także Azury – duchy negacji, absolutnego nihilizmu. Jest wiele do powiedzenia na temat tego właśnie końca wieku.
Ramon: Wyjaśnij …
Bernard: Chcę się odnieść do jednego z wykładów Rudolfa Steinera z 7 marca 1914 roku. Wyjaśnił, że każdy prąd duchowy ma swój własny rytm: trzy lata, siedem lat, od dwóch do jedenastu lat itd. Jednocześnie liczba 10 jest związana z aktywnością przeciwstawnych sił. W rytmach 100 i 1000 lat są one wzmacniane i potęgowane. Dlatego, w szczególności, obecna zmiana tysiącleci jest również zjawiskiem rzeczywistości duchowej.
Widzimy, że siły Lucyferyczne, Arymaniczne i Michaelickie szaleją w takim nieporządku, że trudno je od siebie odróżnić, i nawet Antropozof, ze swoimi najlepszymi intencjami czynienia dobra, uwalnia, czasami uwalnia takie rzeczy, których wcale nie chciał uwalniać. I poddaje się iluzji, że służy to duchowi epoki, Michaelowi.
Ramon: Czy zauważyłeś takie momenty w swoim życiu?
Bernard: Oczywiście, ty też podlegasz temu wszystkiemu: na przykład, nauczyłeś się czegoś i natychmiast, następnego dnia, chcesz to przedyskutować i zastosować w praktyce. Jest to coś słusznego, ale nie dobrego. I wtedy spotyka cię cios, porażka, rozczarowanie. Jeżeli jesteś przytomny, możesz jeszcze w porę stwierdzić, że jesteś na złej drodze. Z drugiej strony, większość ludzi jest tak uwikłana w swoje wyobrażenia, że nie potrafi znaleźć drogi wyjścia ze ślepego zaułka. To jest Lucyfer. Zazwyczaj Lucyfer i Aryman działają przeciwko sobie. Jednak na przełomie tysiącleci, tj. w rytmie 101010, współdziałają one ze sobą i starają się całkowicie przejąć władzę nad człowiekiem. (…) I tak do końca naszego tysiąclecia Aryman i Lucyfer muszą ponownie działać razem. Narzędziem Lucyfera od dawna jest Islam. Mamy więc do czynienia z odrodzeniem Islamu, próbą prowadzenia świętej wojny. A narzędziem Arymana na Ziemi są demony Marsa, które mają swoje centrum w centralnej Mongolii. Stamtąd Aryman rozwija swoją działalność, która przechodzi przez ziemię w rytmie 800 lat. Mongołowie pozostają w stanie spoczynku przez 700 lat, a następnie stają się aktywni przez 100 lat. To jest właśnie ta aktywna faza, w której się obecnie znajdujemy. Aby to zrozumieć, muszę wyjaśnić coś z historii.
Poprzednio inwazja tych Marsowych (demoniczno-marsowych) impulsów rozgrywała się tylko w Chinach. Można to prześledzić już w kronikach. W czasach wczesnochrześcijańskich Mongołowie-Hunowie dotarli aż do Europy. Ten duch został obudzony w latach 350-450. Attyla udał się do Europy i osiedlił się na Węgrzech. Chce podbić Europę i idzie na północny zachód do Galii. Rzymianie wysłali tam swoje legiony, a pierwsza bitwa rozegrała się na Polach Catalaunes (w dzisiejszej francuskiej prowincji Szampania). Attyla został odrzucony, ale nie pokonany. Gdy Rzymianie byli jeszcze w Galii, on szybko przedostał się przez Alpy i przez północną Italię skierował się prosto do Rzymu. I oto na spotkanie z nim wychodzi papież Leon Wielki w pełnym stroju i z krzyżem w ręku. Legenda mówi, że w pewnym momencie
Attyla miał wizję Archanioła Michaela na wielkim białym koniu galopującym ponad chmurami. Co jest prawdą w tym przypadku nie wiemy, ale faktem jest, że Rzym nie został złupiony, a Attyla i jego armia wrócili na Węgry.
Sześć miesięcy później Attyla został zabity, a niecały rok później w Europie nie było już Mongołów.
Steiner mówi na ten temat: „…(…), Ludzie byli opętani przez demony Marsa. Mieli władzę, bo inni się ich bali. W momencie, gdy pojawia się wielki inicjator w świetle Chrystusa, demony uciekają, a ludzie stają się świadomi, jakby obudzeni ze snu: „Co my tu robimy w obcym kraju – mała grupa otoczona przez wrogów? W pośpiechu wycofali się z powrotem!”
800 lat później, około 1150 r., w Mongolii zapanował niepokój. Pojawił się tam jeden człowiek, który zdobywał coraz większą władzę. Później nazwał się Czyngis-chanem i podbił całą Mongolię. Wielokrotnie był pojmany, ale za każdym razem uwalniał się i odzyskiwał większą moc. W kronikach czytamy: „Otaczają go chmury powietrza, a on pędzi po równinie jak wicher.” Fala strachu przetacza się przed nim. Przeciwko niemu Chińczycy mieli mur, który jednak nie był silniejszy niż odwaga jego obrońców. Co robił Aryman? Demony Marsa wysłały przed siebie strach, a kiedy Czyngis-chan, a później jego wnuk Chubilaj-chan, stanęli przed chińskim murem, ludzie zaczęli uciekać. Mongołowie wkroczyli więc do Chin bez przeszkód. Posuwają się aż do Persji, gdzie niszczą duże obszary, maszerują na Grecję i w końcu docierają do południowej Rosji. Postanawiają wielkim pierścieniem podbić Europę, kierując jedno uderzenie na Węgry, drugie na Śląsk. Wojska północne w 1241 r. kończą działania pod Legnicą, niedaleko Wrocławia. Na jego spotkanie wyszło rycerstwo śląskie i wszyscy, którzy umieli walczyć. Wśród nich był Henryk Pobożny. W wieku 84 lat stary opat legnicki również wsiadł na konia. A po bitwie nikt nie pozostał żywy. Bramy do Europy stoją otwarte, niechronione. Wszyscy rozumieją, że teraz nadejdzie koniec. Następnego dnia św. Jadwiga udaje się na pole bitwy, by odnaleźć okaleczone zwłoki swoich bliskich. Łatwo było ich rozpoznać, bo wszyscy mieli po sześć palców u nóg, tak było w rodzinie. Ale nie znalazła tam ani jednego Mongoła. Jak dzicy odjechali, a trzy miesiące później na zachód od wielkiej mongolskiej równiny nie znaleziono już ani jednego Mongoła. Jadwiga była wyznawczynią chrześcijaństwa (jej siostrzenicą była św. Elżbieta z Turyngii). I tutaj jasna aura chrześcijańskiego wtajemniczenia sprawiła, że demony zaczęły uciekać. Tutaj było tak samo jak w bitwie pod Rzymem: po wygranej bitwie Mongołowie jak gdyby obudzili się ze snu i uciekli z Europy.
Teraz obliczam: następny krąg będzie w latach 1950-2050. Wszystko to rozegra się w Azji przed zmianą tysiąclecia, a potem w jakiejś formie dotrze na Zachód. Wtedy będziemy mieli przed sobą nie tylko odrodzenie Islamu, ale i Mongołów opętanych przez demony Marsa. Oczywiście tym razem nie przyjadą konno, ale mimo wszystko przyjadą. Interesująca jest wypowiedź Steinera podczas kursu rolniczego w Breslau – Wrocław w 1924 r., gdzie wieczorami spotykał się z młodymi członkami Towarzystwa Antropozoficznego. Powiedział wtedy: „Prawdziwa sprzeczność nie leży między Rosją a Ameryką. To tylko pozory. Prawdziwy spór toczy się między Ameryką a Chinami. Pytanie brzmi, czy Mongołowie pójdą do Ameryki przez Europę czy przez Pacyfik. Europa może mieć nadzieję, że stanie się to za oceanem.” Znam te słowa od jednego z uczestników tych rozmów. A ja dodam od siebie: będzie to zależało od tego, czy Europa będzie do tego czasu wystarczająco promieniować chrześcijańskim światłem, czy też nie.
Pierwsze symptomy tego są już widoczne. Z jednej strony, z mało znaczących krajów arabskich na pustyni powstają silne państwa naftowe. Z drugiej strony, w Chinach Mao Tse Tung, który walczył o hegemonię swojego kraju, został odsunięty na bok podczas inwazji japońskiej. Następnie wzniecił silny ruch w północnych Chinach. Co on tam robił? Zainspirowany przez demona Marsa, powrócił jako komunista i przetoczył się przez Chiny. Stara kultura została zniszczona, książki spalone, świątynie zburzone, skarby kultury i sztuki rozbite, miliony ludzi zabite: rewolucja kulturalna jednego brutalnego człowieka. Tylko demony Marsa mogły być tak brutalne.
A przecież to dopiero początek. Decydujące znaczenie będzie miała sytuacja duchowa w Europie. Naszym zadaniem jest stworzenie tutaj, jeśli mogę tak powiedzieć, infrastruktury chrześcijańskiej.
Czy to się uda? – Jest to dla mnie bardzo niepokojące. Jeśli nam się to uda, demony nie będą chciały tu przychodzić, a jeśli już przyjdą, to można je odstraszyć. Naszym zadaniem, jako antropozofów, jest stworzenie tej chrześcijańskiej infrastruktury, tak aby cała atmosfera była przeniknięta światłem Chrystusa. Nie widzimy tego, ale to odstrasza demony. Nie da się ich powstrzymać bronią, ale tylko taką chrześcijańską infrastrukturą. Inicjatywa chrześcijańska może działać tylko wtedy, gdy istnieje chrześcijańska infrastruktura. Moją ambicją od 50 lat jest stworzenie tego rodzaju infrastruktury.
Nie myślcie, że chodzi tylko o kościoły i szkoły. Nie, to może być fabryka, gdzie może trzy lub cztery osoby są aktywne w tym sensie, że rozumieją coś z tego, czego chce antropozofia.
Ramon: Nie masz na myśli tylko Towarzystwa Antropozoficznego?
Bernard: Towarzystwo Antropozoficzne ma być nosicielem. A nosicielami tej infrastruktury będą ci, w których rozwinął się ruch ezoteryczny, którzy poważnie potraktują pracę I Klasy.
Ramon: Czy mówiąc o infrastrukturze, ma Pan na myśli, że tym razem będzie ona pochodzić od społeczeństwa, a nie od jednostki, jak w przypadku papieża Leona czy Jadwigi Śląskiej?
Bernard: Leon i Jadwiga też nie byli sami: razem z nimi była ziemia przepojona chrześcijańskim impulsem, światłem. Żywioły zostały, że tak powiem, schrystianizowane. Był jeden człowiek, który tego dokonał, ale istniała infrastruktura zarówno w Rzymie, jak i na Śląsku. Jadwiga założyła klasztor i intensywnie wpływała na życie duchowe.
Ramon: A czy to się powtórzy?
Bernard: Jestem przekonany, że tak będzie i tym razem. To jest jedyna droga. I zadaję sobie czasem pytanie, czy Rudolf Steiner spodziewa się, że jego następne wcielenie będzie w stanie to osiągnąć. Kiedyś powiedział, że większość z ówczesnych antropozofów wcieli się ponownie pod koniec wieku, a także on sam.
Ramon: Jest kilka przerażających teorii na ten temat.
Bernard: Tak, jest wystarczająco dużo teorii. Ale co Steiner nam powiedział? Kiedy był we Wrocławiu rozmawiając z młodzieżą, ktoś mu powiedział: „Chcemy być tam, gdzie ty będziesz znowu”. „Tak?” – odpowiedział. – Więc bądź gotów iść za mną boso przez opustoszałą Europę.”
Rudolf Steiner, kiedy mówił o przyszłości, zawsze mówił o możliwym rozwoju. Człowiek jest wolny w powoływaniu się na to czy tamto. Powtarzam, to jest teraz nasze zadanie: stworzyć chrześcijańską infrastrukturę – wszędzie tworzyć małe i duże organizacje, w których będziemy intensywnie pracować duchowo. Wtedy stworzymy fundament dla przyszłości w wielkiej duchowej bitwie, która ma nadejść.