Zmartwychwstanie

Die Wiedergewinnung des Johannes-Evangeliums, Rudolf Meyer, 12 rozdział książki. tłumaczenie robocze Mateusz Szoblik

Ewangelia Jana na swój własny sposób przedstawia nam przebieg zdarzeń wielkanocnych.  Najpierw wskazuje na to, że niedzielnym  rankiem znaleziono pusty grób (i o tym fakcie informują także 3 ewangelie synoptyczne). Tu należałoby zwrócić uwagę na to, że odkrycie tego faktu było dla uczniów punktem wyjścia do następnych doniosłych postrzeżeń, które ostatecznie doprowadziły ich aż do samego spotkania ze Zmartwychwstałym.

Relacja posiada styl krótkiego sprawozdania z miejsca, w którym ktoś dopuścił się przestępstwa. Ewangelia przedstawia dokładny przebieg i chronologię tego dramatu. Przedstawia to w kolejności, w jakiej się ten dramat rozgrywał. Jest to zatem stopniowe wżywanie się, co do którego czytelnik otrzymuje potrzebne wskazówki. [Ażeby również sam mógł przebyć tę drogę to znaczy drogę wewnętrznego rozwoju, która wiedzie  do spotkania ze Zmartwychwstałym – uwaga tłumacza]

Pierwsze zdarzenia rozgrywają się podczas niedzielnego poranka, gdy jeszcze było ciemno. Maria Magdalena zbliża się do grobu i spostrzega, że kamień grobowca został odsunięty. Wraca więc do domu, aby Piotrowi oraz drugiemu uczniowi (umiłowanemu uczniowi) powiedzieć, o tym, że Pana chyba zabrano z grobu (są to tylko jej domysły). A my nie wiemy gdzie Go położyli – wskazuje to na to, że Maria Magdalena nie była tam sama.

I teraz do grobowca spieszą dwaj wymienieni uczniowie. Umiłowany uczeń biegnie pierwszy, zagląda do środka i widzi tylko, że leżą w nim płótna, w które były zawinięte zwłoki, ale nie wchodzi do wnętrza. Następnie do grobu dobiega Piotr. Natychmiast wchodzi do wnętrza i spostrzega ową chustę, którą była owinięta głowa Jezusa, ale widzi także, że chusta ta nie leży razem z płótnami, ale leży oddzielnie. Dopiero teraz wchodzi  ów drugi uczeń i on także to zauważa. Ewangelia mówi: A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus umiłował, i rzekła do nich: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył.

I właśnie teraz w jednej duszy narodziła się wiara w Zmartwychwstanie. Narodziła się wiara, która już nie potrzebuje widzieć i nie potrzebuje innych dowodów. Ale kim jest ten uczeń? Otóż jest to ten sam uczeń, który już przedtem z śmierci przedarł się do życia,  jest to wskrzeszony Łazarz.

Ważne jest każde słowo tego sprawozdania. Oto czytamy, że ów uczeń najpierw zatrzymał się na progu grobowca. Zatrzymał się, ponieważ  był świadomy tego, czym jest ów próg, do którego teraz dotarł wraz ze swoją duszą. Piotr nie był tego świadomy: miał on tylko gorącą wolę parcia do przodu. Ona to właśnie następnie umożliwiła wczesnemu Chrześcijaństwu wykonać owo wielkie przedsięwzięcie, jakim było wyjście na zewnątrz (wyjście z Izraela), ale jednocześnie również poważnie je zubożyła i tym samym pozbawiła je jego prawdziwej głębi.

Jednakże owa zdolność zatrzymywania się przed wydarzeniami, (przed wydarzeniami, które z zewnątrz napierają na ludzką duszę), wytwarza w duszy wielką siłę. A siła ta tak przeobraża postrzeganie zmysłowe człowieka, że staje się ono przeźroczyste i dzięki temu może przenikać do niego jeszcze inna rzeczywistość.

Przed niewielu tygodniami ten Mistrz (jeszcze w Betanii) stał przed jego grobem, a teraz on stoi przed Jego grobem: to znaczy przed grobem Tego, który w Betanii wyrwał go śmierci. Toteż teraz czuje on w sercu ową Siłę, która jest mocniejsza niż wszelaka śmierć. Dlatego gdy potem wszedł do wnętrza grobu, był świadomy tego, że oto stoi na ziemi zaprawdę świętej; i oto teraz Zmartwychwstały zaczyna mieszkać w duszy tego ucznia.[1]

Uczniowie potem powrócili do domu. Maria jednak w dalszym ciągu stoi przed grobem i płacze. Płacząc  nachyliła się do grobu i ujrzała siedzących dwóch Aniołów w bieli; jednego u głowy, a drugiego u nóg, gdzie leżało ciało Jezusa.

Żeby to zrozumieć, należy sięgnąć do innych dokumentów i źródeł świata antycznego, które wskazują na to, że jeszcze w tamtym okresie ludzie mogli widzieć nad grobami postacie anielskie. Dlatego w sztuce antycznej spotykamy na przykład tajemniczą postać młodzieńca z gasnącą pochodnią, która już tylko symbolicznie na tę sprawę wskazywała. Ale co właściwie objawiało się w owych dwóch Aniołach? 

Otóż poprzez nie objawiała się Marii osłona eteryczna Jezusa Chrystusa, która przecież zawsze w czasie śmierci odłącza się od fizycznego ciała i mniej więcej po trzech dniach rozstaje się z nim całkowicie. Osłona ta ukazuje się albo jako szara, jeśli przebywała w ciele człowieka, który przywarł do ziemskiej strony bytu, albo jako rozświetlona, jeśli przebywała w ciele uduchowionego człowieka.

Ale już nie jest tak łatwo jasnowidzącym wzrokiem zobaczyć drugą postać, którą Maria Magdalena zobaczyła nad grobem. Nie jest to łatwe dlatego, że w niej objawia się osłona duszewna człowieka, od której zmarły uwalnia się dopiero stopniowo, to znaczy w miarę oczyszczania się od wszelkich pożądań i przyzwyczajeń, z którymi związał się poprzez swoje ziemskie upodobania. Osłona ta (utkana jakby z sił senno-marzeniowych) jest bardziej zwiewna. Mamy więc teraz taką sytuację, że one jeszcze wtedy nie oddaliły się do dalekiej sfery eterycznej. Nie oddaliły się dlatego, że w Chrystusie całe odczuwanie i postrzeganie życia było przepojone Jego ogromnym poświęceniem się dla Ziemi. Toteż mogły one jeszcze przez pewien czas pozostawać w pobliżu miejsca Jego wielkiej ofiary. Pierwsza anielska postać (utkana ze wspomnień minionego życia) — ukazała się Marii tam, gdzie leżała głowa Jezusa, druga zaś (napełniona potężnymi siłami woli, które wskazują na przyszłość) ukazała się jej tam, gdzie leżały stopy Jezusa. Zatem poprzez te dwie postacie objawiły się Marii Moce Anielskie i (rzecz znamienna) skierowały ją ku rzeczywistości po zewnętrznej stronie grobu. Tutaj dodam jeszcze, że takie anielskie istoty wielokrotnie ukazywały się Chrześcijanom w pierwszych wiekach Chrześcijaństwa, pocieszając i wskazując Chrześcijanom kierunek. Dlatego można powiedzieć, że one swoimi anielskimi siłami przecierały młodziutkiemu Chrześcijaństwu drogę do świata.

Ale to oznacza równocześnie, że Maria Magdalena swoim jasnowidzącym wzrokiem potrafiła postrzegać to, co nie odsłoniło się jasnowidzącym oczom Piotra i Jana. Ale dlaczego? Dlatego, że za sprawą potęgi owych wydarzeń rozwinęła się w niej zdolność jasnowidzenia. A przecież wiemy, że ona również stała na Golgocie pod krzyżem Chrystusa. Można powiedzieć, że cudowna zdolność jasnowidzenia rozwinęła się w niej z podłoża jej własnej duszy, a rozwinęła się dlatego, że taki dogłębny ból posiada w sobie ową siłę, która otwiera jasnowidzące oczy, czyli rodzi takie jasnowidzenie, które może zobaczyć  Zmartwychwstałego.[2]

Jednak zanim w duszy ludzkiej narodzi się zdolność nadzmysłowego postrzegania, musi ona najpierw nauczyć się prawidłowo podchodzić do zjawisk świata duchowego; musi oswoić się  z prawami życia nadzmysłowego. I dlatego Ewangelia  wskazuje nam na to, że owe dwie postacie anielskie najpierw pouczyły Marię Magdalenę i dopiero potem ona skierowała swoje duchowe oczy w innym kierunku. A więc dusza ta poczuła wówczas, że powinna podnieść wzrok i powinna skierować swoje oczy w innym kierunku; że nie powinna zaglądać do grobu, gdzie na swój sposób działają siły rozkładu, lecz powinna podążyć do ogrodu, w którym pulsuje życie. Maria posłuchała tej rady i wówczas ujrzała Tego, którego poszukiwała całą swoją duszą. Ale jeszcze Jego nie rozpoznała; albowiem On ukazał się jej w postaci ogrodnika.

Widzimy więc, że Ewangelia opisuje nam tutaj nadzmysłowe doświadczenie Marii Magdaleny zgodnie z jego rzeczywistym przebiegiem. Jest tak dlatego, że dusza na pierwszym stopniu nadzmysłowego poznania najpierw widzi obrazy. Oznacza, że uczeń musi uczyć się  przez nie przeniknąć. Dlatego Maria rozpoznała Chrystusa dopiero wtedy, kiedy następnie usłyszała Zmartwychwstałego.

Dlatego teraz również swoim wewnętrznym słuchem usłyszała Jego glos: Niewiasto! Czemu płaczesz? Kogo szukasz? A potem On rzekł do niej: Mario, a ona odpowiedziała Rabbi. Jest to ów moment, w którym dusza ze stopnia postrzegania obrazów obudziła się do stopnia spotkania drugiej Jaźni. Można również tak powiedzieć: dusza osiągnęła stopień postrzegania inspiratywnego (stopień słyszenia Słowa). Ale gdy Maria Magdalena następnie chciała posunąć się jeszcze dalej, to została powstrzymana. Nie dotykaj mnie rzekł do niej Zmartwychwstały. Albowiem Zmartwychwstały nie mógł jej jeszcze objawić w pełni samego siebie. A uzasadnił to w ten sposób: Jeszcze nie wstąpiłem do mojego Ojca.

Wskazuje to na to, że Zmartwychwstały znajdował się jeszcze w drodze do Ojca, od którego wyszedł. Oznacza to, że Ten, który przeszedł przez czeluści śmierci, teraz wszedł do sfery niepokalanych sił życia i Jego nowe życie, (które po wyjściu z głębokiej otchłani wznosi się teraz w górę) zaczyna się splatać z pączkującym i rozkwitającym roślinnym bytem. I dlatego teraz ukazał się jako ogrodnik jasnowidzącym oczom Marii Magdaleny.

Jeszcze nie została wybudowana postać nowego człowieka nowego Adama. Chrystus bowiem otrzyma potrzebne do tego siły dopiero z pra-podłoża bytu, które On nazywa swoim Ojcem.

 … Zburzcie tę świątynię, …  tak On sam powiedział, … a ją w trzech dniach wzniosę ja na nowo. (Jan 2, 19) Jednak kiedy dopełniły się owe trzy dni?

Otóż rozpoczęły się one wówczas, kiedy Chrystus w kręgu swoich uczniów spożywał (esseńską) wieczerzę paschalną. Ale to oznacza, że, kiedy tego wieczora Chrystus rozdzielał swoim uczniom chleb i wino (łamiąc chleb i podając kielich), to zaiste rozdzielał im wówczas samego siebie. Z Jego ciała wypływały wówczas siły formotwórcze. A więc ściśle mówiąc uczniowie wraz z chlebem i winem otrzymywali wtedy Jego ciało i Jego krew. A kiedy Judasz wyszedł i kiedy nastała noc, to już ostatecznie nadeszła owa godzina, która już przygotowywała się wtedy, kiedy Jezus pośrodku pielgrzymów (a było to w niedzielę palmową) zapowiedział przemienienie (rozświecenie, wywyższenie, objawienie duchowej postaci) Syna Człowieczego. Dlatego po wyjściu Judasza powiedział Chrystus: Teraz duchowa postać Syna Człowieczego został opromieniona światłem i podniesiona (przemieniona) (Jan 13, 31). Natomiast ów stan agonalny (który według relacji Łukasza ogarnął Chrystusa w Getsemani) był tylko oznaką tego, że wtedy Chrystus znajdował się w samym środku przeżyć agonalnych.

Zatem teraz, to znaczy po Zmartwychwstaniu Ja Chrystusa zstępuje do coraz głębszych korytarzy śmierci i przechodzi przez czeluści Ziemi. Na ten fakt wskazywało Kredo pierwszych Chrześcijan: Descansus ad inferos (co się tłumaczy: i zstąpił do piekieł, do królestwa zmarłych; gdyż wyraz inferiorum znaczy: mieszkańcy piekieł, zmarli). Otóż owo zstąpienie do piekieł (które w Średniowieczu starano się duszom ludzkim ukazywać na wielu obrazach) także obejmuje owe misteria śmierci, o których ewangelista tutaj milczy; wskazuje na nie jednak później jako Apokaliptyk. Albowiem jest to ten sam uczeń Chrystusa, który później na Patmos w swoim podeszłym wieku mógł przeżyć drugie wtajemniczenie i w nim oglądał Syna Człowieczego w postaci Poskromiciela śmierci.

Byłem martwy tak mówi głos … i oto spójrz: teraz żyję i przechodzę wszystkie następne epoki dziejów i mam klucze do śmierci i do piekieł.

Otóż jest tak dlatego, że owe doświadczenie śmierci, jakie ta niebiańska Istota zdobywa w czeluściach Ziemi, dają wiedzę o przyszłości Ziemi i przyszłości ludzkości. Albowiem dopiero przechodząc przez te otchłanie śmierci, które Ziemia w sobie zawiera, odsłaniają się prawa, które określają, w jaki sposób wszelkie stworzenie będzie musiało zostać przeprowadzone przez stadium swojego rozpuszczenia, ażeby potem mogło odrodzić się w nowy sposób.

Ewangelie synoptyczne mówią tutaj o znaku Jonasza, który będzie dany owej epoce: Jak bowiem Jonasz trzy dni i trzy noce przebywał w brzuchu wielkiej ryby, tak będzie Syn Człowieczy w sercu Ziemi przez trzy dni i trzy noce (Mat. 12, 40).[3]

Ale przecież jest to bardzo znamienne, że zawsze wtedy, kiedy Chrystus wskazywał na znak Jonasza, to wskazywał im na  Wtajemniczenie Śmierci, do którego On sam zbliżył się w swoim ziemskim życiu. Otóż zwycięstwo nad Mocami Śmierci (zwycięstwo w pełnym znaczeniu tego słowa) wywalczył Chrystus dopiero w niedzielę wieczór, to znaczy wtedy, kiedy mógł przyjść i mógł stanąć pośród uczniów. I to wtedy właśnie Chrystus pokazał im swoje przebite ręce i bok; albowiem one są prawdziwymi pieczęciami Zwycięzcy śmierci.

Toteż w Credo Wspólnoty Chrześcijan (w jego współczesnym ujęciu) owo zdanie: … trzeciego dnia powstał z martwych wypowiedzieliśmy w ten sposób: … i wówczas po trzech dniach On pokonał śmierć. Gdyż ów przedział czasowy, w którym rozegrało się Misterium przejścia ze śmierci do życia rzeczywiście (w sensie Janowego poznania Chrystusa) obejmował trzy dni i trzy noce.

***

Teraz chciałbym wskazać na to, że wstępne stopnie Zmartwychwstania przeżywała już ludzkość  w sanktuariach Azji Przedniej. Na przykład musiano takie misteria kultywować w Saba (dzisiejsze tereny Jemenu na wybrzeżu półwyspu arabskiego); wskazuje na to legenda o Ptaku Feniksie, który w określonych odstępach czasowych spalał się sam w ogniu, ażeby następnie ze swoich popiołów zmartwychwstawać w odmłodzonej postaci. Przy czym Misteria te miały również swoje różne odmiany w wschodnich ośrodkach wtajemniczeń. Herodot łączył tego ptaka z egipskim Heliopolis, w którym odbywały się Misteria Słońca. Otóż w Starożytności widziano w tym symbolu ognistą naturę wiecznego Ja, które swoim żarem trawi i niszczy śmiertelną osłonę człowieka; ale które jednak ciągle na nowo (właśnie za sprawą owego przeżywania śmierci w swoim ciele) czerpie siłę do wzlotu do królestwa Ducha. Nieśmiertelność (tak to rozumiano w owych ośrodkach) jest czymś, co człowiek musi ciągle na nowo zdobywać, ponieważ duch odmładza się tylko w ten sposób, że przechodzi z bytu do bytu, z jednej formy życia do drugiej.

Jednakże w misteriach tych widziano już owo przyszłe wydarzenie, o którym wtedy można było mówić tylko w proroctwach. Mianowicie wskazywano w nich a to, że ma przyjść pogromca śmierci, który słoneczne Moce tak głęboko wprowadzi do ziemskiego ciała (człowieka), iż będzie mógł je rozpuścić, i w ten sposób będzie mógł dla człowieka wywalczyć możliwość odmłodzenia się. To znaczy, będzie mógł wyrwać śmierci możliwość odmłodzenia całej natury ludzkiej.

Współczesnej świadomości jeszcze nie jest łatwo dorosnąć do takiej zdolności pojmowania i takiej przenikliwości, aby mogła zrozumieć, co właściwie wydarzyło się w ciągu owych trzech dni. A nie jest to łatwe, ponieważ materialistyczne formy pojęciowe niejako człowiekowi zamurowały widok owych sfer, z których wszelki byt materialny otrzymał swoją określoną zewnętrzną formę i swoje życie. Toteż dzisiaj wielu wyobraża sobie, że nie można poważnie mówić, iż to Duch buduje organizm człowieka. Dzisiaj wydaje się wielu ludziom, że można to jeszcze tylko dopuszczać najwyżej jako zwroty poetyckie. Wszelako dwudziestowieczne badania naukowe dotarły już do takich zjawisk, których nie można zrozumieć pojęciami materialistycznymi. Tutaj jest znamienne to, że w XXI wieku ludzkość nagle uświadomiła sobie, że oto stanęła na brzegu przepaści, od której tchnie tylko zniszczenie.

A trzeba powiedzieć, że antyczne Misteria dość dobrze znały macierzystą sferę owych sił i były świadome tego, jakie duchowe Moce stoją za nimi. Nazywały je (a przede wszystkim szkoła eleuzyńska) Tytanami. Nadto wiedziały również, że Moce te żarliwie pragną rozszarpać kiedyś fundament naszego planetarnego bytu, aby w kosmosie przywrócić znowu chaos.

Jan Ewangelista podszedł był aż do samego brzegu owej przepaści bytu. Urzeczywistnił to wtedy, gdy mógł na Patmos doświadczyć przebudzenia (wtajemniczenia), czyli wtedy, gdy na Patmos obudził go w duchowym świecie Syn Człowieczy. A to sprawiło, ze mógł widzieć owe Moce. Ale jednocześnie również mógł spotkać tego potężnego Ducha, który mógł pokonać Śmierć i który  (wyrażając się obrazowo-symbolicznie): ma klucze do bram śmierci i otchłani. (Jan 1, 18).

Odkrycia współczesnej fizyki jądrowej mogą trochę rozluźnić owe sztywne wyobrażenia. Prowadzą one bowiem do poznawania pod-natury, w której działają owe siły, które z wielką mocą mogą odmaterializować wszelką substancję materialną. Dlatego dzisiaj ludzkość koniecznie potrzebuje przeciwwagi dla materializmu, aby mogła rozwijać się dalej przy nieustannie obecnym ujemnym oddziaływaniu pod-natury. Dlatego musi ona dzisiaj  przedrzeć się do poznania ponad-natury, czyli tej sfery, z której do ziemskiego świata pragną dzisiaj wypromieniowywać siły pokonujące (przełamujące) śmierć. Współczesna ludzkość koniecznie potrzebuje takich sił, aby mogła leczyć owe uszkodzenia, na które w przyszłości będzie wystawiony ludzki organizm.

Toteż Ewangelia Jana stawia przed oczyma naszej duszy wydarzenie Zmartwychwstania. A stawia je dlatego, że wówczas wraz z nim do ziemskiej rzeczywistości weszły inne zasady, wszedł inny porządek świata. To znaczy weszło królestwo, które nie jest z tego świata, ale które jednak pragnie działać w tym świecie i pragnie otworzyć zamknięty grób; a inaczej mówiąc: pragnie materii (rozpraszającej się) wydrzeć duchową postać naszego nowego ciała.

            Ewangelia Mateusza przedstawia nam ten proces w obrazie owego Anioła, który z mocą błyskawicy zstąpił z nieba i odtoczył kamień od otworu wejściowego. Otóż kiedy na widok pustego grobu obudziła się w duszy Marii Magdaleny zdolność widzenia owych kosmicznych Mocy, wówczas niewątpliwie był to dla niej moment przekroczenia progu, który powinna była przekroczyć, ażeby przedrzeć się do zalążka swojego nowego nadzmysłowego bytu; czyli do tego zalążka, który Chrystus (za sprawą Swojego Zmartwychwstania) wszczepił do porządku natury jako coś całkowicie nowego. Zalążek ten może rozwijać się dalej w ziemskim życiu człowieka i jest on mocniejszy niż śmierć. Możemy się z nim połączyć, a dzięki temu możemy zacząć wyczuwać ową potężną siłę, która w przyszłości wyprowadzi nas z każdego typu niszczenia naszej Ziemi.

Zawsze wcielały się na Ziemi chrześcijańskie osobowości, które przedzierały się do tego wyższego postrzegania i do tej pewności, że tak właśnie jest. Pośród nich byli także i teologowie, ale nie tylko. Takimi ludźmi byli i są ludzie sztuki. Na przykład malarz Mathias Grünewald i jego obraz Zmartwychwstania z ołtarza w Isenheim. Sądzę, że obraz mógł namalować tylko ktoś taki, kto sam doświadczył (lub był naocznym świadkiem) owej płomiennej, rozświetlonej Mocy, która pokonała grób. Ponadto ten sam człowiek potrafił także przedstawić głębię cierpienia umierającego Chrystusa.

——

Matthias Grünewald, właśc. Mathis Gothard-Neithard (ur. ok. 1480 w Würzburgu, zm. 31 sierpnia 1528 w Halle an der Saale

***

Zmartwychwstały Chrystus polecił Marii Magdalenie, aby przekazała uczniom, że teraz podąża drogą, która wiedzie Go w górę do Ojca. Do Ojca mojego i Ojca waszego, do Boga mojego i do Boga waszego. Tak brzmi to przesłanie, z którego równocześnie wynika, że teraz uczniowie powinni wraz z Nim utworzyć wspólnotę. Dopóki Chrystus żył w ciele ziemskim, dopóty zawsze mówił tylko mój Ojciec lub Ojciec. Teraz zaś oni będą mogli mieć wraz z Nim tego samego Ojca, i dlatego tutaj pierwszy raz  Chrystus powiedział  [do M.M.]: … idź do braci moich.

Zaś wieczorem pierwszego dnia tygodnia Chrystus wstąpił do nich i stanął pośrodku. Oznacza to, że Jego wstępowanie do Ojca już musiało się urzeczywistnić. Dlatego rzekł do nich: Jak mnie Ojciec posłał, tak ja was posyłam. (Jan 20, 21). Otóż posłanie to dokonało się teraz poprzez przekazanie Ducha Świętego, którego On ofiarował im tchnieniem swoich ust. Po tych słowach Chrystus tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego. Którym zaś odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.  (Jan 20, 22)]

            Oznacza to, że Jan nie przeżywał wniebowstąpienia do Ojca i wylania Ducha Świętego jako wydarzeń oddzielonych od niedzielnego wieczornego spotkania ze Zmartwychwstałym. Dla niego te trzy wydarzenia dokonały się bowiem już tego samego wieczora. Jednakże pozostali uczniowie przeżywali to dużo wolniej. Zdolność nadzmysłowego widzenia i słyszenia Jezusa Chrystusa (oraz Ducha Świętego) budziła się w nich stopniowo. Łukasz na przykład podaje, że Wniebowstąpienie Zmartwychwstałego do Ojca dokonało się dopiero po dniach czterdziestu, a zesłanie Ducha Świętego dopiero po dniach pięćdziesięciu. Ale tak to już jest. Postrzeganie świata duchowego powoli i stopniowo odsłania się przed duszą ludzką. Dlatego również nasze współczesne poznawanie i przeżywanie nadzmysłowego świata (jeśli tylko potrafimy je rozwijać w sposób prawidłowy) stopniowo dopiero odsłania przed nami nowe doświadczenia.

W  niedzielny wieczór uczniowie przebywali razem za zamkniętymi drzwiami. Otóż przy tej sprawie pamiętajmy jednak, że klątwa Sanhedrynu w dalszym ciągu obowiązywała; klątwa, która mogła by ich dosięgnąć, gdyby nie ukryli się [w esseńskim domu). Najwidoczniej Sanhedryn nie odważył się tam wejść; wszelako w jego własnych szeregach jednak znajdowali się również poszczególni uczniowie ukrzyżowanego, jak na przykład ów Józef z Arymatei oraz Nikodem, którzy z czasem coraz bardziej otwarcie przyznawali się do tego, że są przecież także Jego uczniami.

A teraz popatrzmy dokładniej na tę relacje. Zmartwychwstały wszedł do zamkniętej przestrzeni. Jest oczywiste, że Jego ciało  (w którym teraz przyszedł)  nie było zbudowane z substancji ziemskiej. Ale jednocześnie także nie było ono zjawą.  Było to prawdziwe ciało i dlatego właśnie Chrystus pokazał im ręce i bok. Ale oznacza to, że w nim odcisnęły się ślady owych ran. A więc jest to ciało fizyczne, lecz takie, które z siebie zdjęło swoją naturę materialną.

Albowiem nie materia nadaje ludzkiemu ciału jego charakterystyczną formę, lecz czynią to siły formotwórcze, te zaś po wydobyciu się z grobu zbudowały ciało nowe, a mówiąc ściśle: one zagęściły je z eteru.

Jeszcze w czasie poprzedniej niedzieli Chrystus (przebywając wśród rozmaitych pielgrzymów) mówił o ziarnie pszenicy, które najpierw musi obumrzeć w ziemi (Jan 12, 24). Czyli że wówczas w niedzielę wczesnym rankiem jeszcze w dalszym ciągu wzrastało owo ciało, które wyłoniło się  z ziarna starego ciała. A ponieważ jeszcze ono wzrastało, więc mogło objawić się Marii Magdalenie jakby utkane z promieni wschodzącego Słońca i jeszcze niedokończone. Albowiem dopiero z wysokich ojcowskich sfer świata duchowego dopływają owe siły, które wytwarzają substancje w głębinach bytu. I to właśnie za ich sprawą mogła odtworzyć się postać owego pierwszego duchowo-fizycznego ciała ludzkiego. A to oznacza, że On zmartwychwstał w ciele: w ciele, które może objawić się i które może znowu zawrócić do stanu bardziej wewnętrznego, czyli nie objawiającego się zewnętrznie. A więc teraz Chrystus mógł je zagęszczać  z eteru i mógł je także z powrotem rozpuszczać w eterze.

Zatem został wówczas odtworzony Adam. Paweł nazwał go pierworodnym między wielu braćmi, (Rzym. 8, 29) i jeszcze powiedział, że jako pierworodny jest on obietnicą znacznie większego żniwa, do którego stopniowo dojrzewa ziarno człowiecze. Tutaj Paweł niewątpliwie przez takie określenie chciał wskazać na to, że Zmartwychwstanie faktycznie urzeczywistniło się w dniu zbierania pierwociny jęczmienia, gdyż w drugim dniu tygodnia paschy, czyli w niedzielę, już (w Palestynie) z pól zbierano pierwociny jęczmienia i robiono z nich pierwsze snopki, ażeby je w świątyni ofiarować Panu.

A więc widzimy, że Ukrzyżowany jest barankiem paschalnym, ażby zmazać winę starej ludzkości, a Zmartwychwstały jest pierwociną (pierwszymi plonami), aby w ten sposób jakby zapowiedzieć nam, że będzie żęta nowa ludzkość.

***

To objawianie się Zmartwychwstałego następnie rozszerzało się. Dlatego następnie Ewangelia przedstawia nam, w jaki sposób Zmartwychwstały objawił się owemu Tomaszowi, którego zwano Bliźniakiem (Didymos). Ewangelia informuje nas, że Tomasza nie było wśród  tych uczniów, którzy w pierwszą niedzielę spotkali Pana. A ponieważ nie było go wówczas, więc dopóty nie mógł uwierzyć w to, co oni mówili mu o Panu, dopóki sam nie włożył swojej ręki do Jego przebitych dłoni i przebitego boku.

Ludzie przyzwyczaili się obecnie trochę ze współczuciem podśmiewać z owego niewiernego Tomasza; lub nawet lubią przytaczać jego słowa, ponieważ zapewne sami oczywiście również chcielibyście być takim Tomaszem. Wczesne Chrześcijaństwo jednak widziało w Tomaszu wybitnego człowieka i apostoła. Według tradycji apostolskiej Tomasz miał później zawędrować aż do Indii. Jego wysłanie obrazowo opisują tak zwane Akta Tomasza (czyli legendarne dzieje świętego Tomasza). Czytamy tam że (podobnie jak Jezus) Tomasz był cieślą. Na przykład czytamy tam, że na pewnym targowisku Zmartwychwstały Chrystus sprzedał Tomasza pewnemu zarządcy indyjskiego króla, a mianowicie sprzedał go jako mądrego i zdolnego niewolnika, który może dla niego (króla) wybudować pałac. I rzeczywiście wkrótce Tomasz pałac wybudował, ale pałac ten jest widoczny tylko w świecie wyższym. A więc legenda ta językiem mitologicznym wskazuje na to, że Tomasz poznał tajemnicę budowania w wyższym świecie i w tej sztuce osiągnął mistrzostwo. Ale kiedy uważnie przyjrzymy się temu, co Ewangelia już wcześniej powiedziała o Tomaszu, (a uczyniła to dwa razy) to zauważymy, że ona wcale nie przedstawia go jako niedowiarka. Przedstawia go bowiem jako takiego człowieka, który jako pierwszy zaczął troszeczkę głębiej rozumieć Misterium śmierci Łazarza. Toteż czytamy tam, że kiedy Mistrz powiedział uczniom, że Łazarz umarł oraz że chce do niego pójść, aby go obudzić,  wówczas Tomasz rzekł do współuczniów: … a więc i my również idźmy tam, ażeby z nim umrzeć. (Jan 11, 16)

A więc widzimy, że jego dusza była gotowa do przekroczenia progu śmierci. Wskazuje to na to, że Tomasz już wtedy postanowił również pójść wąską drogą Łazarza, która może nas zaprowadzić do wyższego życia poprzez owo umrzyj i obudź się (lub: umrzyj i odródź się (Słowa wiersza J. W. Goethego: Seelige Sehnsucht).

Następnie jego poważne poszukiwanie prawdziwej drogi także wyraziło się w pytaniu, które w czasie Ostatniej Wieczerzy skierował do Mistrza, a mianowicie w tym momencie, w którym Mistrz  oznajmił, że: … A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę.

Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?

Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem Drogą i Prawdą, i Życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście. (Jan 14, 6)

Również Piotr zapytał Mistrza, dokąd idzie. Jednak usłyszał, że jeszcze teraz nie potrafi podążać tą drogą: Dokąd ja idę, ty teraz za mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz. (Jan 13, 36) Albowiem dusza Piotra jeszcze nie doszła do owego miejsca, na którym już mogłaby naśladować Chrystusa. A więc widzimy tutaj, że Tomasz już ten stopień dojrzałości osiągnął, a ponieważ osiągnął go, przeto otrzymał odpowiedź na swoje pytanie.

Mędrcy wszystkich epok uczyli przecież tej drogi. Wielcy oświeceni Orientu, na przykład Budda, dawali dokładne wskazówki co do owej wąskiej drogi wyższego poznania. W mistycznych stowarzyszeniach często były to stopnie do coraz bardziej intensywnego odczuwania, które należało przepracować, przy czym towarzyszyło temu  ćwiczenie się w ascezie. Wobec tego należy  w tym miejscu zapytać: A czy tej drogi również Chrystus nie pokazywał swoim uczniom?

            Pokazywał, lecz nie w ten sam sposób. Dlatego Ewangelia wskazuje nam na to, że Chrystus nie podał Tomaszowi szeregu wskazówek co do drogi misteryjnego poznania, lecz na jego pytanie odpowiedział krótko: Ja jestem Drogą. Drogą tą było samo Jego ziemskie życie, życie, które poprzez cierpienie i śmierć prowadziło do przemiany (Verherrlichung). Ale nie sądźmy, że tą drogą można łatwo podążać za Chrystusem. Albowiem owo naśladowanie Chrystusa (które w sposób zasługujący na podziw i szacunek realizował święty Franciszek oraz jeszcze wielu innych mistyków chrześcijańskich) jest jednak sprawą nieco problematyczną. Ale my jednak możemy Chrystusa przyjąć do naszego życia. A kiedy pozwolimy Mu zamieszkać w naszej duszy jako nasze wyższe Ja, wówczas On coś w nas wyrwie z bezruchu, coś w nas ożywi. A wówczas już nie będziemy tym samym człowiekiem, którym byliśmy dotychczas i nie będziemy tam, gdzie byliśmy dotychczas. Uczeń Chrystusa właściwie nie ma stałego miejsca, stałego stanowiska ponieważ jest zawsze w drodze, i o ile on sam się poprzez to przemienia, to również przemienia się jego sposób widzenia rzeczy.

To, że Ja Chrystusa już zaczyna w nas zamieszkiwać zapowiada się poprzez to, że zaczyna w nas gasnąć nasze dotychczasowe samolubne odczuwanie życia, a zaczyna ono gasnąć, ponieważ to nasze wyższe Ja żyje dla bliźnich; coraz bardziej interesuje je świat jako stworzenie boże; otwiera się ze zrozumieniem dla jego różnorodnych przejawów; wpół-cieszy się z każdą istotą, która w dobrym sensie wzrasta; wpół-boleje z każdą, która cierpi i błądzi. Tego rodzaju wyrastanie ponad samego siebie stopniowo wygasza nasze dotychczasowe samolubne życie, które jednak zrazu jest czymś naturalnym w rozwoju człowieka. Zaczyna w nas zanikać egzystencjalny lęk i samolubny pęd do wyróżniania się. Jednak w tym samym stopniu, w jakim przebiega ten proces, również dusza ludzka otrzymuje nową treść. Toteż teraz dostrzega ona nowy sens życia. Odkrywa zadania, które na nią czekają; dostrzega cel, ku któremu może podążać. Tym samym zostaje  dopuszczona do poznania tajemnicy owego umrzyj i powstań do nowego życia (umrzyj i stań się).

I zauważa teraz, w jaki sposób to prawo życia przejawia się na różnych stopniach bytu. Ażebyśmy mogli to głębiej zrozumie, popatrzmy na jednoroczną roślinę zielną;  popatrzmy jak ona dzięki Słońcu zaczyna się otwierać i jak potem wzrasta, jak okrywa się kwiatami, jak zawiązuje owoce i jak wychodzi na zewnątrz swojej własnej roślinnej postaci, i jak potem więdnie, i jak umierając wchodzi w swoje nasiona. Czyli roślina zachowuje swoje życie w ten sposób, że wydobywa je ze swojego umierającego organizmu. Jej cała postać przeobraża się. Wszystkie rośliny zielne przeobrażają się w ciągu roku, ponieważ tylko w ten sposób mogą kontynuować swoje ponadczasowe życie. Goethe (który od przyrody uczył się podstawowej zasady jej sposobu działania) poczuł i zaakceptował ten podstawowy warunek wszelkiego życia. Dlatego potem (czerpiąc ze swojej dojrzałej mądrości) mógł powiedzieć: cała sprawa polega na tym: wystarczy porzucić swoje istnienie, aby istnieć.

            To jest również nasza droga, a prowadzi ona przez śmierć aż do Zmartwychwstania. Drogę tę przebył Chrystus. Toteż Chrystus chce nas wpół-wtajemniczyć w to Misterium, to znaczy w Misterium przemiany, która odnawia nasz byt. A my, ludzie będziemy mogli tego doświadczyć wtedy, gdy w nas urzeczywistni się przemiana i  odrodzenie.

            Chrystus nie przekazywał nam metod teoretycznych. Kiedy nauczał, zawsze były to tylko wskazówki, które On musiał wyrażać językiem ówczesnej epoki. Natomiast jeśli chodzi o samą Prawdę, to On wcielił ją w życie poprzez swoją drogę krzyżową i śmierć. Wcielił ją wówczas, gdy umierając pokonał śmierć lub ją w pewnym sensie zakończył. Toteż ten przykład wskazuje nam na to, że my w naszym życiu ziemskim (o ile będziemy utrzymywali więź z ukrzyżowanym Chrystusem) doświadczamy tego, że krzyż jest właściwie ową ciasną bramą, która człowieka wprowadza do Życia.

Można powiedzieć, że Zmartwychwstanie zrodziło się z siły Ukrzyżowania i można również powiedzieć, że było to wzniesienie się do Życia, które On wywalczył głębokością swojej męczeńskiej śmierci. I właśnie tę Prawdę dostrzegł Tomasz, który kiedyś zapytał Pana o Drogę, i który teraz pragnął jej dotknąć, to znaczy dotknąć Prawdy, i dotknął jej w ten sposób, że swój palec włożył do otwartych ran Pana: …podnieś swój palec i zobacz moje ręce i podnieś swoją rękę i włóż ją do mojego boku. (Jan 20, 27)]

Podsumowując:

Zmartwychwstanie zrodziło się z siły Ukrzyżowania.

Zmartwychwstanie było wzniesieniem się do Życia, które Chrystus Jezus wywalczył głębokością swojej męczeńskiej śmierci.

Właśnie tę Prawdę  dostrzegł Tomasz, który niegdyś  zapytał Pana o drogę,  i który teraz pragnął jej dotknąć, to znaczy dotknąć Prawdy. I rzeczywiście dotknął jej w ten sposób, że swój palec włożył do otwartych ran Pana: A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz (domu) i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym! Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

I tak jest rzeczywiście, a jest tak dlatego, że z otwartych ran Pana wypływa (wypromieniowuje) wyższe Życie. Rany te są bowiem świadectwem głębi Jego męczeńskiej śmierci. I dlatego to nowe życie, życie nieśmiertelne, (na które On nam wskazywał), będzie wzrastać, jednakże nie tylko w tym znaczeniu, że będzie ono wieczne. Będzie ono wzrastać również dlatego, że samo w sobie jest prawdziwą miłością, która wówczas wzrasta, kiedy sobą obdarza inne istoty. Jest to więc zaiste źródło, źródło wody wytryskującej ku życiu wiecznemu. (Ew. J. 4)

Albowiem taka  postawa rzeczywiście obdarza inne istoty możliwością rozwoju.  Można to jeszcze wyrazić w ten sposób: Poprzez narodziny na Ziemi jeszcze nie jesteśmy człowiekiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Otrzymujmy dopiero taką możliwość (można powiedzieć: otrzymujemy dopiero łaskę lub szansę). Otrzymujemy więc jakby zadanie, które brzmi: stań się człowiekiem! Jest to więc droga, na którą musimy wejść, ażeby znaleźć Prawdę, którą powinniśmy wcielać w życie. W ten sposób stopniowo budzimy się (wyzwalamy się) spod niewoli iluzji  i zawracamy ku naszemu Prapoczątkowi, czyli ku Ojcu.

Dla duszy Tomasza nadeszła  teraz godzina głębokich doświadczeń, przeżyć, z których on zaczął wydobywać się dopiero po upływie pierwszego tygodnia. — Otóż żebyśmy mogli lepiej zrozumieć  postępowanie Tomasza powiem jeszcze tak: To, co on teraz sam wywalczył (samodzielnie, odrębnie), jest jakby przyszłą formę ucznia Chrystusa (christlicher Jüngerschaft). Jest to obudzenie się do życia w świecie duchowym, które będzie (dla nas w przyszłości) tym bardziej wyraźne, przejrzyste, intensywne, im bardziej mozolnie będziemy się przedzierać przez głębie świata materii. Albowiem siłę myślenia może człowiek wypracować sobie tylko w obcowaniu (w kontakcie) z ziemską rzeczywistością oraz z jej siłami śmierci. One to bowiem nadają krystaliczną przejrzystość myślącej świadomości człowieka, która właśnie w taki sposób przedziera się do poznania Misterium Zmartwychwstania. Istnieją dusze, które już nie mają dostępu do owej dawnej wiary (to znaczy  wiary, która jeszcze wypływa z pierwotnego odczuwania bożego świata). Toteż one muszą  (zgodnie ze swoją predyspozycją) obrać w swoim życiu taką drogę do światła, która najpierw wiedzie je przez stadium zwątpienia, a często nawet przez stadium ciemności duszy. O takich duszach można powiedzieć, że są podobne do Tomasza (Bliźniaka), że mają naturę Tomasza. Albowiem uczeń ten mógł nabrać przeświadczenia o prawdziwości Zmartwychwstania jednak dopiero wtedy, kiedy dotknął świata duchowego tak samo wyraźnie, jak dotykał świata zmysłowego. Był więc tym uczniem, któremu nie wystarczało samo tylko widzenie rzeczywistości duchowej, to znaczy tej rzeczywistości jaka pojawia się przed duszą. Tomasz pragnął dotknąć tej duchowej rzeczywistości tak samo wyraźnie, jak dotykał rzeczy fizycznych. Dopiero w tym uchwyceniu uzyskał pewność, (że Zmartwychwstały nie jest zjawą); a więc dlatego musi on ponieść swój palec i włożyć w Jego bok. Ale co to oznacza? Oznacza to, że on sam musi się przeniknąć tą siłą, która z tych śmiertelnych ran promieniuje. A wiec Tomasz poprzez zjednoczenie swojej duszy z Ukrzyżowanym sam dotyka zwycięzcy (pogromcy) śmierci. Dlatego teraz może on wyznać: Pan mój i Bóg mój. Widzimy więc, że Tomasz w tym przebudzeniu się do postrzegania duchowej rzeczywistości uczynił  krok od rozpoznania do wyznania. Otóż doprowadzenie duszy do wyznania wiary w Chrystusa, jest krótko mówiąc celem tej Ewangelii. Widoczne jest to w tym, że Ewangelia ta właśnie tym znakiem kończy relację o Tomaszu. Jednakże na zakończenie jeszcze dopowiada: Uwierzyłeś we mnie Tomaszu, albowiem zobaczyłeś mnie. Jednakże szczęśliwymi ludźmi są ludzie, którzy wierzą, jakkolwiek nie widzą. (Jan 20, 29)

Tłumaczenie Emila Bocka: Zobaczyłeś mnie, ale czy moją siłę w sobie znalazłeś? Szczęśliwi (zwycięzcami) są ci, którzy w swoim sercu znajdują moją siłę, jeśli nawet ich oczy mnie nie widzą.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, że jest to jednak cudowna łaska dla duszy, gdy może jeszcze współuczestniczyć (współpracować) w siłach wiary. Nigdy Chrześcijaństwo nie mogłoby zamieszkać w sercach ludzkich na Ziemi, gdyby zdolność ta już wygasła. Jednak jeśli chodzi o natury Tomasza, to są to natury przynależące do tej epoki dziejów rodu ludzkiego, w której w duszach ludzkich już jakby do końca zostały zużyte siły wiary.

Po pewnym czasie do Ewangelii Jana dodano jeden rozdział (to znaczy 21), który wskazuje ludziom na przyszły rozwój Chrześcijaństwa. Zrazu wydaje się, że jest to dopisek dodany inną ręką. Jednak niebawem zobaczymy, że dopiero ten 21 rozdział dopełnia (lub w pewnym sensie zaokrągla) nasz cały Nowy Testament.

Przypisy:


[1] Współcześni teologowie już z przyzwyczajenia powtarzają często, że owi dwaj uczniowie biegli do grobowca na wyścigi. Taki punkt widzenia znajdziemy na przykład w egzegezie do Ewangelii Jana autorstwa Heitmüller’a, w której czytamy: A teraz znowu zaczęła się rywalizacja między Piotrem i Janem.

Otóż niewątpliwie jest prawdą to, że we wczesnym Chrześcijaństwie istniało kilka różnych prądów życia misteryjnego, między którymi rzeczywiście były pewne rozbieżności i były napięte stosunki, albowiem można to wywnioskować z Dziejów Apostolskich oraz z listów Pawła. Tak na przykład Piotr oraz inni kierownicy wspólnoty jerozolimskiej mieli nastawienie konserwatywno- ostrożne, natomiast wspólnoty hellenistyczne były bardziej odważne, bardziej radykalnie. Do tego drugiego nurtu (który miał już cechy ponadnarodowe) należał także autor Ewangelii Jana. Ale tak właśnie już jest we wszystkich wielkich prądach życia duchowego ludzkości, że ich pierwsi reprezentanci muszą ze sobą toczyć (w pewnym sensie) zmagania duchowe, albowiem dopiero za ich sprawą stopniowo uwyraźnia się ich zasadniczy kierunek myślenia oraz działania, w którym potem one będą musiały się rozwijać. Toteż nie można mówić, że rozbieżności takie wynikają z jakiejś małostkowej rywalizacji. Owszem, w takim zmaganiu się ludzie przeciwstawiają się sobie, ale jednak zmaganie się ze sobą było tutaj rzeczą zaprawdę drugorzędną i bardzo nieistotną. Dlatego nauczmy się widzieć te sprawy zgodnie z prawdą. Albowiem jeśli do Ewangelii Jana będziemy podchodzić z małostkowym nastawieniem (z jakim do niej podchodzi na przykład cytowany wspomniany profesor Heitmüller), to przygasi to naszą duszę i sprawi, że nie będziemy mogli prawidłowo odczytać tego dokumentu. Zatem kierunek wnioskowania niektórych współczesnych teologów jest w gruncie rzeczy kierunkiem niedobrym i zmierza do utracenia tego dokumentu. I co wtedy? Dlatego mówię: powinniśmy nauczyć się dostrzegać to, że jest wielką niegodziwością wobec Ewangelii Jana, gdy do jej przejrzystego górskiego powietrza wprowadza się ciężkie powietrze z odmętów.

[2] Rudolf Steiner w swoich wykładach o Ewangelii Jana – Hamburg, maj 1908; w ten sposób przedstawił Marię Magdalenę: Ta uczennica, która w Betanii namaściła Jezusa, później za sprawą dramatycznych wydarzeń Wielkiego Tygodnia otrzymała siłę potrzebną do otwarcia jasnowidzenia, a następnie również należała do grupy owych uczniów, którzy jasnowidząco dostrzegali to, że to, co żyło w Jezusie z Nazaretu, następnie po fizycznej śmierci Jezusa żyło w dalszym ciągu, a więc zmartwychwstało. Ale co sprawiło, że Maria Magdalena miała tę możliwość? Otóż miała ją dzięki temu, że w niej otworzył się narząd postrzegania nadzmysłowego. Toteż dzięki temu Maria jako pierwsza mogła zbliżyć się do nowego ciała Jezusa, to znaczy do ciała, które Chrystus wydarł śmierci. Związek Marii Magdaleny z Jezusem Chrystusem jest dlatego czymś bardzo szczególnym. Tutaj należałoby jeszcze zwrócić uwagę na następująca rzecz: Kiedy dwie pierwsze Ewangelie mówią tylko o jednej postaci anielskiej przy grobie, to oczywiście jest to sprzeczne z tym, co mówi Ewangelia Jana; ale jest to sprzeczne dopóty, dopóki wydarzenie to obserwujemy tylko zewnętrznym rodzajem jasnowidzenia. Jednak ten, kto głębiej to widzi, ten rozumie również, że ewangeliści opisywali Zmartwychwstanie z punktu widzenia swoich własnych i jednocześnie różnych zdolności jasnowidzeniowych, i również rozumie to, że jasnowidzący wzrok Jana sięgał głębiej niż jasnowidzący wzrok pozostałych Ewangelistów; oraz rozumie i to jeszcze, że w tych czterech obserwacjach wyraziły się cztery rodzaje poznania duchowego. W związku z tą sprawą pozwolę sobie wskazać na moją książkę p.t. Zmartwychwstały i przyszłość Ziemi (Der Auferstandene und die Erdenzukunft). A ponieważ w niej już omówiłem dokładniej owe cztery obserwacje Zmartwychwstania, przeto teraz wyjaśniam to tylko skrótowo.

[3] W języku hebrajskim imię Jona znaczy gołębica, a wskazuje ono na ten stopień wtajemniczenia, którego wyrazem było ukazanie się gołębicy w czasie zanurzenia w Jordanie (Jan 1, 32). Ponadto gdy Chrystus pod Cezareą Filipową nazwał Szymona Piotra Bar-Jona – Synem-Jony, to w ten sposób uświadomił mu to, że rozpoznał w nim ucznia już wtajemniczonego, a to oznacza, że dostrzegł w nim ucznia, który już może otrzymywać takie Objawienia, które do niego nie przychodzą z ciała i krwi. (Mat. 16, 17) Szczęśliwy jesteś Szymonie, synu Jony (to znaczy: gołębicy), gdyż ciało i krew nie odsłoniły ci tego, ale to odsłonił ci Ojciec mój, który jest w niebiosach.

Natomiast w Ewangelii Jana Chrystus zwrócił się do Piotra w ten sposób już w czasie swojego pierwszego spotkania z nim (Jan 1, 42). Niestety tłumacze Nowego Testamentu przeważnie błędnie tłumaczą to w ten sposób: A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas*** to znaczy: Piotr.

Tak samo ponownie w rozdziale 21, w którym uczniowie spotykają Zmartwychwstałego nad jeziorem (Jan 21, 15). Po śniadaniu Jezus zwrócił się do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie bardziej niż inni?

—–

***Imię to nie ma jednak nic wspólnego z rodzinnym rodowodem, a wyraża tylko osiągnięty stopień w duchowym drzewie rodowym. Albowiem Piotr dopiero powoli dojrzewał do tego stopnia, który ów bezimienny uczeń już osiągnął.

Możesz również polubić…

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x